Wrzask,
który wydobywał się jakby z głębi duszy, został przytłumiony
przez jakiś materiał. Erimia w panice zaczęła się szarpać, ale
coś krępowało jej ruchy do tego stopnia, że nie odważyła się
otworzyć oczu. Serce łomotało w piersi, jakby chciało się z niej
wyrwać, a w uszach poza swoim łkaniem słyszała szum krwi.
Przerażało ją to, co tym razem mógł zrobić jej Lucyfer.
Próbowała kopać, ale nie była w stanie. Traciła energię na
bezsensowną walkę. Nie chciała umierać, nie w ten sposób. Śmierć
przez uduszenie była najgorszą, jaka mogła ją spotkać, bała się
tego wręcz panicznie. W końcu zmusiła się do bezruchu. Nie czuła
na sobie nic ciężkiego, żadnych więzów. Powoli odzyskiwała
oddech, a jej płuca z radością przyjmowały upragniony tlen. Z
obawą uniosła powieki i zmarszczyła brwi. Coś było nie tak, a
dokładniej nie tak, jak sądziła na początku. Nadal
zdezorientowana postanowiła spróbować usiąść. Udało się to, a
na dodatek bez najmniejszego problemu.
Materiał
zsunął się z jej twarzy, a gdy rozejrzała się dookoła, zaczęła
się śmiać z własnej głupoty. Znajdowała się w wynajętym przez
siebie pokoju. Obudziła się tak wystraszona, że gdy zaczęła się
szarpać, narzuta stawała się coraz ciaśniejszym kokonem
krępującym ruchy. Erimia przetarła zapłakaną twarz. Zachowała
się jak idiotka, ale z drugiej strony, czy mogła mieć do siebie
pretensje? Spotkała samego diabła, który chciał ją zabić, była
w piekle i do tego dochodził Michał, który sprawił jej tylko ból.
I to zaledwie przez kilka godzin, zważając na to, że za oknem
zaczynało dopiero świtać. A może to był po prostu zły sen?
Koszmar, aż nazbyt realny, ale jednak tylko koszmar.
Wypuściła
powoli powietrze, odrzuciła narzutkę, którą była przykryta i z
ociąganiem wstała z łóżka. Jedyne, o czym teraz marzyła, to
prysznic.
W
drodze do łazienki zamarła. Na małym stoliku leżał telefon
komórkowy z karteczką, na której zostało napisane zadzwoń,
bądź ostrożna. Serce podskoczyło jej do gardła, gdy
przeczytała krótką wiadomość. Rozejrzała się po pokoju, nie
było żadnych śladów czyjejś obecności, ale jednak ktoś musiał
tu wejść. Wzięła komórkę i automatycznie wiedziała, co zrobić,
choć to dla niej był pierwszy raz. Zresztą z wieloma rzeczami tak
miała, nie znała ich, ale wiedziała, jak używać. W książce
telefonicznej był tylko jeden numer, a na dodatek bez nazwy. Wzięła
kilka głębokich oddechów, wybrała połącz i czekała.
Zaraz po pierwszym sygnale ktoś odebrał.
–
Odpoczęłaś?
– Głos zdecydowanie należał do mężczyzny, wydawał się nawet
znajomy, ale nie potrafiła dopasować go do żadnej konkretnej
osoby. – Jesteś tam?
–
Tak
– wyszeptała, niezdolna powiedzieć nic więcej.
–
W
porządku. – W głosie usłyszała nutę ulgi. – Spotkajmy się o
ósmej w parku, przy pomniku.
Nie
powiedział nic więcej, tylko się rozłączył. Przez kilka minut
stała w miejscu, próbując zidentyfikować głos, ale zdawało się
to na nic. Może i stałaby tak cały dzień, ale znamię zrobiło
się nieznośnie ciepłe. Potarła skórę na nadgarstku, kierując
się do łazienki.
Niecałe
pół godziny później schodziła po schodach, walcząc sama ze
sobą, czy powinna tam iść, czy może jednak udawać, że tej
krótkiej rozmowy nie było. Zresztą skąd miała wiedzieć, kto
chce się z nią spotkać? Nikogo tu nie znała, a jeśli to był
Michał, to przecież był aniołem, nie potrzebował telefonu.
Prawie
podskoczyła, gdy właścicielka hostelu ją przywitała.
–
Dzień
dobry! Ale musiałaś być zmęczona po tej podróży, że tyle
przespałaś! – Kobieta uśmiechnęła się do niej przyjaźnie,
ale widząc zdziwioną minę dziewczyny, zaczęła tłumaczyć. –
Cały dzień spałaś, no i dwie noce, bo przecież w ogóle nie
schodziłaś.
Erimia
w roztargnieniu przytaknęła i szybko opuściła pomieszczenie. Na
zewnątrz oślepiło ją słońce, ale to nie miało teraz znaczenia.
Gorączkowo myślała nad ostatnimi wydarzeniami, o tym koszmarze,
który był rzeczywistością. Ale w takim razie jak znalazła się z
powrotem w pokoju? Nie pamiętała, żeby wracała, w ogóle mało
pamiętała, wszystko było przysłonięte mgłą. Zastanawiając się
nad tym, nie zwracała uwagi na to, dokąd idzie, ale nogi same ją
poniosły do parku. Gdy tylko znalazła się pod koronami drzew,
poczuła delikatny chłód na skórze. Tutaj było znacznie
przyjemniej niż na rozgrzanych ulicach.
Przy
pomniku znalazła się kilka minut przed umówioną godziną.
Wyglądało na to, że jej rozmówcy jeszcze nie ma, więc
postanowiła przyjrzeć się posągowi z białego marmuru, który
przedstawiał anioła. Opiekun zabłąkanych dusz. Parsknęła,
gdy przeczytała napis na tabliczce, choć coś mogło w tym być. W
końcu demony to dusze potępionych. A w tym mieście roiło się od
tych istot. Wzrokiem błądziła po rzeźbie, aż dotarła do twarzy,
a wtedy jej oczy rozszerzyły się do granic możliwości i wyglądały
teraz jak dwa spodki. Anioł przypominał Lucyfera. Co tam
przypominał, to był Lucyfer. Z trudem przełknęła ślinę, bo
nagle zaschło jej w gardle. Szybkim krokiem przemierzyła odległość
do ławki, która znajdowała się za plecami osobliwego pomnika.
Wolała nie mieć przed sobą jego twarzy.
Gdy
usiadła, przymknęła na moment oczy, ciesząc się bliskością
natury. Słońce gdzieniegdzie przebijało się przez liście,
tworząc jasne ścieżki wśród panującej chłodnej zieleni. Gdzieś
w górze wesoło śpiewały ptaki, co przywoływało uśmiech na
twarzy.
–
Miałaś
być ostrożna. – Zadrżała, gdy usłyszała obok siebie głos, a
gdy odwróciła głowę w stronę mężczyzny, jednocześnie poczuła
ulgę i strach. – Nieprawdopodobne, jak bardzo ją przypominasz. Z
mojej strony nie masz się czego obawiać. Nie chcę twojej krzywdy,
wręcz przeciwnie.
–
Nie
rozumiem. I jaka ona? – Patrzyła na Theodora nadal nieufnie, ale
czy demonowi można było w ogóle zaufać?
Mężczyzna
popatrzył jakby od niechcenia na zegarek. Zmarszczył brwi,
zastanawiając się nad czymś intensywnie, a po chwili odchylił się
na ławce, kładąc jedną rękę na oparciu za plecami Erimii.
–
Lucyfer
teraz znęca się nad Benedictem, więc mam trochę czasu, ale nie aż
tyle, żeby ci wszystko wytłumaczyć. Jakby się dowiedział, że za
jego plecami się z tobą spotkałem, to pewnie zająłbym miejsce
zdrajcy. – Uśmiechnął się krzywo, a potem wzruszył ramionami,
jakby to, co przed chwilą powiedział, nie miało najmniejszego
znaczenia. – Jak zauważyłaś, szef zrobił się trochę porywczy.
–
Chciał
mnie zabić – wyszeptała.
–
Właśnie
o tym mówię. Kiedyś był inny, nie twierdzę, że nie grzeszył. W
końcu jest, kim jest, ale miał swoje zasady, a od śmierci Aksel
zaczął się staczać. – Przeczesał dłonią włosy, tworząc
jeszcze większy w nich nieład, mrużył przy tym oczy, szukając
czegoś we wspomnieniach. – Rok temu odbył ostateczny pojedynek z
Samaelem. Była wojna o to, kto będzie rządził piekłem. Walka na
śmierć i życie, jeśli mogę w ten sposób to ująć. Lucyfer
wygrał, pokonał Samaela, a raczej zrobiła to Aksel. Oddała swoją
duszę za szefa. I może przeszłoby to bez echa, ale on ją pokochał
i to z wzajemnością. Wkurwił się jeszcze bardziej, gdy wyszło,
że Michał o wszystkim wiedział i w jakiś pokręcony sposób się
przyczynił do tego.
–
Ale
co ja mam z tym wszystkim wspólnego?
–
Prócz
tego, że przyszłaś do jego domu? – Theodor uniósł jedną brew
w górę, a następnie wyciągnął coś z kieszeni i podał Erimii.
– To jest Aksel.
Dziewczyna
wzięła zdjęcie, a gdy je rozłożyła, aż otworzyła usta. Nie
wierzyła w to, co widzi. Patrzyła na siebie. Może kolor włosów i
oczu był inny, kobieta na zdjęciu była znacznie bledsza od niej,
ale poza tym to była ona. Ten sam kształt twarzy, nosa, ust, oczu.
–
On
myśli, że ja to ona? – Podniosła wzrok na demona. – Ale
przecież mówiłeś, że ta dziewczyna nie żyje.
–
Właśnie.
I w tym cały problem. Lucyfer, jak cię zobaczył, to się wściekł.
Uważa, że ktoś cię stworzył na jej podobieństwo, ale nie wie po
co. Tym bardziej, że jakiś skrzydlaty śmieć grzebał ci w głowie.
–
Też
tak uważasz? – W jej brązowych oczach zaszkliły się łzy.
–
Szczerze
wolałbym, żebyś okazała się jej siostrą bliźniaczką albo
jakąś kuzynką czy kimś takim. – Wciągnął powietrze ze
świstem i wstał. – Dojdę do tego, bo on popadnie w obłęd, a
wtedy wszyscy będziemy mieć przesrane. Uważaj na siebie. Niejeden
demon będzie chciał cię dopaść. W razie problemów dzwoń.
Theodor
na odchodnym puścił do niej oko, a gdy mrugnęła, już nie było
po nim śladu. Wpatrywała się w fotografię, wodząc opuszkami
palców po twarzy na zdjęciu. Czy w ogóle było możliwe, że demon
mówił prawdę? Jeśli ona faktycznie jest tą całą Aksel, to kto
zrobił z niej marionetkę dla własnych celów?
Oczywiście, że Erimia jest wciąż cała. Nie wyobrażam sobie, że Lucyfer mógłby ją skrzywdzić, biorąc pod uwagę emocje, które ona w nim wzbudza. Żyje wspomnieniem Aksel, co zresztą niejako potwierdza Theodor podczas spotkania. Swoją drogą, dużo ryzykuje, co również przyznaje, bo jakby nie patrzeć, spotykając się z Erimią, robił coś za plecami swojego szefa.
OdpowiedzUsuńWspominałam już, że coraz bardziej go lubię? Właśnie przez to, jak bardzo jest wierny – ten szacunek, oddanie i na swój sposób troska. W pierwszej części aż tak nie było tego widać, przynajmniej początkowo. Teraz jak najbardziej da się zobaczyć, że to nie jest przypadkowy pachołek, który służy Lucyferowi z powinności, ale raczej ktoś, kogo określiłabym mianem przyjaciela. Nie wiem, co sądzi o sytuacji sam zainteresowany, ale tylko przyjaciel zrobiłby tak wiele. Theodor się przejmuje i to widać, a to ostatecznie mnie do niego przekonuje :)
Ech, śmierć Aksel zmieniła wszystko. To było do przewidzenia, ale i tak okropnie choćby myśleć o tym, że Lucyfer mógłby zatracić człowieczeństwo i popaść w szaleństwo. Wojna się skończyła, ale jakim kosztem…?
Nessa.