poniedziałek, 28 listopada 2016

- 2.5 -

Wrzask, który wydobywał się jakby z głębi duszy, został przytłumiony przez jakiś materiał. Erimia w panice zaczęła się szarpać, ale coś krępowało jej ruchy do tego stopnia, że nie odważyła się otworzyć oczu. Serce łomotało w piersi, jakby chciało się z niej wyrwać, a w uszach poza swoim łkaniem słyszała szum krwi. Przerażało ją to, co tym razem mógł zrobić jej Lucyfer. Próbowała kopać, ale nie była w stanie. Traciła energię na bezsensowną walkę. Nie chciała umierać, nie w ten sposób. Śmierć przez uduszenie była najgorszą, jaka mogła ją spotkać, bała się tego wręcz panicznie. W końcu zmusiła się do bezruchu. Nie czuła na sobie nic ciężkiego, żadnych więzów. Powoli odzyskiwała oddech, a jej płuca z radością przyjmowały upragniony tlen. Z obawą uniosła powieki i zmarszczyła brwi. Coś było nie tak, a dokładniej nie tak, jak sądziła na początku. Nadal zdezorientowana postanowiła spróbować usiąść. Udało się to, a na dodatek bez najmniejszego problemu.
Materiał zsunął się z jej twarzy, a gdy rozejrzała się dookoła, zaczęła się śmiać z własnej głupoty. Znajdowała się w wynajętym przez siebie pokoju. Obudziła się tak wystraszona, że gdy zaczęła się szarpać, narzuta stawała się coraz ciaśniejszym kokonem krępującym ruchy. Erimia przetarła zapłakaną twarz. Zachowała się jak idiotka, ale z drugiej strony, czy mogła mieć do siebie pretensje? Spotkała samego diabła, który chciał ją zabić, była w piekle i do tego dochodził Michał, który sprawił jej tylko ból. I to zaledwie przez kilka godzin, zważając na to, że za oknem zaczynało dopiero świtać. A może to był po prostu zły sen? Koszmar, aż nazbyt realny, ale jednak tylko koszmar.
Wypuściła powoli powietrze, odrzuciła narzutkę, którą była przykryta i z ociąganiem wstała z łóżka. Jedyne, o czym teraz marzyła, to prysznic.
W drodze do łazienki zamarła. Na małym stoliku leżał telefon komórkowy z karteczką, na której zostało napisane zadzwoń, bądź ostrożna. Serce podskoczyło jej do gardła, gdy przeczytała krótką wiadomość. Rozejrzała się po pokoju, nie było żadnych śladów czyjejś obecności, ale jednak ktoś musiał tu wejść. Wzięła komórkę i automatycznie wiedziała, co zrobić, choć to dla niej był pierwszy raz. Zresztą z wieloma rzeczami tak miała, nie znała ich, ale wiedziała, jak używać. W książce telefonicznej był tylko jeden numer, a na dodatek bez nazwy. Wzięła kilka głębokich oddechów, wybrała połącz i czekała. Zaraz po pierwszym sygnale ktoś odebrał.
– Odpoczęłaś? – Głos zdecydowanie należał do mężczyzny, wydawał się nawet znajomy, ale nie potrafiła dopasować go do żadnej konkretnej osoby. – Jesteś tam?
– Tak – wyszeptała, niezdolna powiedzieć nic więcej.
– W porządku. – W głosie usłyszała nutę ulgi. – Spotkajmy się o ósmej w parku, przy pomniku.
Nie powiedział nic więcej, tylko się rozłączył. Przez kilka minut stała w miejscu, próbując zidentyfikować głos, ale zdawało się to na nic. Może i stałaby tak cały dzień, ale znamię zrobiło się nieznośnie ciepłe. Potarła skórę na nadgarstku, kierując się do łazienki.
Niecałe pół godziny później schodziła po schodach, walcząc sama ze sobą, czy powinna tam iść, czy może jednak udawać, że tej krótkiej rozmowy nie było. Zresztą skąd miała wiedzieć, kto chce się z nią spotkać? Nikogo tu nie znała, a jeśli to był Michał, to przecież był aniołem, nie potrzebował telefonu.
Prawie podskoczyła, gdy właścicielka hostelu ją przywitała.
– Dzień dobry! Ale musiałaś być zmęczona po tej podróży, że tyle przespałaś! – Kobieta uśmiechnęła się do niej przyjaźnie, ale widząc zdziwioną minę dziewczyny, zaczęła tłumaczyć. – Cały dzień spałaś, no i dwie noce, bo przecież w ogóle nie schodziłaś.
Erimia w roztargnieniu przytaknęła i szybko opuściła pomieszczenie. Na zewnątrz oślepiło ją słońce, ale to nie miało teraz znaczenia. Gorączkowo myślała nad ostatnimi wydarzeniami, o tym koszmarze, który był rzeczywistością. Ale w takim razie jak znalazła się z powrotem w pokoju? Nie pamiętała, żeby wracała, w ogóle mało pamiętała, wszystko było przysłonięte mgłą. Zastanawiając się nad tym, nie zwracała uwagi na to, dokąd idzie, ale nogi same ją poniosły do parku. Gdy tylko znalazła się pod koronami drzew, poczuła delikatny chłód na skórze. Tutaj było znacznie przyjemniej niż na rozgrzanych ulicach.
Przy pomniku znalazła się kilka minut przed umówioną godziną. Wyglądało na to, że jej rozmówcy jeszcze nie ma, więc postanowiła przyjrzeć się posągowi z białego marmuru, który przedstawiał anioła. Opiekun zabłąkanych dusz. Parsknęła, gdy przeczytała napis na tabliczce, choć coś mogło w tym być. W końcu demony to dusze potępionych. A w tym mieście roiło się od tych istot. Wzrokiem błądziła po rzeźbie, aż dotarła do twarzy, a wtedy jej oczy rozszerzyły się do granic możliwości i wyglądały teraz jak dwa spodki. Anioł przypominał Lucyfera. Co tam przypominał, to był Lucyfer. Z trudem przełknęła ślinę, bo nagle zaschło jej w gardle. Szybkim krokiem przemierzyła odległość do ławki, która znajdowała się za plecami osobliwego pomnika. Wolała nie mieć przed sobą jego twarzy.
Gdy usiadła, przymknęła na moment oczy, ciesząc się bliskością natury. Słońce gdzieniegdzie przebijało się przez liście, tworząc jasne ścieżki wśród panującej chłodnej zieleni. Gdzieś w górze wesoło śpiewały ptaki, co przywoływało uśmiech na twarzy.
– Miałaś być ostrożna. – Zadrżała, gdy usłyszała obok siebie głos, a gdy odwróciła głowę w stronę mężczyzny, jednocześnie poczuła ulgę i strach. – Nieprawdopodobne, jak bardzo ją przypominasz. Z mojej strony nie masz się czego obawiać. Nie chcę twojej krzywdy, wręcz przeciwnie.
– Nie rozumiem. I jaka ona? – Patrzyła na Theodora nadal nieufnie, ale czy demonowi można było w ogóle zaufać?
Mężczyzna popatrzył jakby od niechcenia na zegarek. Zmarszczył brwi, zastanawiając się nad czymś intensywnie, a po chwili odchylił się na ławce, kładąc jedną rękę na oparciu za plecami Erimii.
– Lucyfer teraz znęca się nad Benedictem, więc mam trochę czasu, ale nie aż tyle, żeby ci wszystko wytłumaczyć. Jakby się dowiedział, że za jego plecami się z tobą spotkałem, to pewnie zająłbym miejsce zdrajcy. – Uśmiechnął się krzywo, a potem wzruszył ramionami, jakby to, co przed chwilą powiedział, nie miało najmniejszego znaczenia. – Jak zauważyłaś, szef zrobił się trochę porywczy.
– Chciał mnie zabić – wyszeptała.
– Właśnie o tym mówię. Kiedyś był inny, nie twierdzę, że nie grzeszył. W końcu jest, kim jest, ale miał swoje zasady, a od śmierci Aksel zaczął się staczać. – Przeczesał dłonią włosy, tworząc jeszcze większy w nich nieład, mrużył przy tym oczy, szukając czegoś we wspomnieniach. – Rok temu odbył ostateczny pojedynek z Samaelem. Była wojna o to, kto będzie rządził piekłem. Walka na śmierć i życie, jeśli mogę w ten sposób to ująć. Lucyfer wygrał, pokonał Samaela, a raczej zrobiła to Aksel. Oddała swoją duszę za szefa. I może przeszłoby to bez echa, ale on ją pokochał i to z wzajemnością. Wkurwił się jeszcze bardziej, gdy wyszło, że Michał o wszystkim wiedział i w jakiś pokręcony sposób się przyczynił do tego.
– Ale co ja mam z tym wszystkim wspólnego?
– Prócz tego, że przyszłaś do jego domu? – Theodor uniósł jedną brew w górę, a następnie wyciągnął coś z kieszeni i podał Erimii. – To jest Aksel.
Dziewczyna wzięła zdjęcie, a gdy je rozłożyła, aż otworzyła usta. Nie wierzyła w to, co widzi. Patrzyła na siebie. Może kolor włosów i oczu był inny, kobieta na zdjęciu była znacznie bledsza od niej, ale poza tym to była ona. Ten sam kształt twarzy, nosa, ust, oczu.
– On myśli, że ja to ona? – Podniosła wzrok na demona. – Ale przecież mówiłeś, że ta dziewczyna nie żyje.
– Właśnie. I w tym cały problem. Lucyfer, jak cię zobaczył, to się wściekł. Uważa, że ktoś cię stworzył na jej podobieństwo, ale nie wie po co. Tym bardziej, że jakiś skrzydlaty śmieć grzebał ci w głowie.
– Też tak uważasz? – W jej brązowych oczach zaszkliły się łzy.
– Szczerze wolałbym, żebyś okazała się jej siostrą bliźniaczką albo jakąś kuzynką czy kimś takim. – Wciągnął powietrze ze świstem i wstał. – Dojdę do tego, bo on popadnie w obłęd, a wtedy wszyscy będziemy mieć przesrane. Uważaj na siebie. Niejeden demon będzie chciał cię dopaść. W razie problemów dzwoń.
Theodor na odchodnym puścił do niej oko, a gdy mrugnęła, już nie było po nim śladu. Wpatrywała się w fotografię, wodząc opuszkami palców po twarzy na zdjęciu. Czy w ogóle było możliwe, że demon mówił prawdę? Jeśli ona faktycznie jest tą całą Aksel, to kto zrobił z niej marionetkę dla własnych celów?

1 komentarz:

  1. Oczywiście, że Erimia jest wciąż cała. Nie wyobrażam sobie, że Lucyfer mógłby ją skrzywdzić, biorąc pod uwagę emocje, które ona w nim wzbudza. Żyje wspomnieniem Aksel, co zresztą niejako potwierdza Theodor podczas spotkania. Swoją drogą, dużo ryzykuje, co również przyznaje, bo jakby nie patrzeć, spotykając się z Erimią, robił coś za plecami swojego szefa.
    Wspominałam już, że coraz bardziej go lubię? Właśnie przez to, jak bardzo jest wierny – ten szacunek, oddanie i na swój sposób troska. W pierwszej części aż tak nie było tego widać, przynajmniej początkowo. Teraz jak najbardziej da się zobaczyć, że to nie jest przypadkowy pachołek, który służy Lucyferowi z powinności, ale raczej ktoś, kogo określiłabym mianem przyjaciela. Nie wiem, co sądzi o sytuacji sam zainteresowany, ale tylko przyjaciel zrobiłby tak wiele. Theodor się przejmuje i to widać, a to ostatecznie mnie do niego przekonuje :)
    Ech, śmierć Aksel zmieniła wszystko. To było do przewidzenia, ale i tak okropnie choćby myśleć o tym, że Lucyfer mógłby zatracić człowieczeństwo i popaść w szaleństwo. Wojna się skończyła, ale jakim kosztem…?

    Nessa.

    OdpowiedzUsuń