Siedziała
na wąskim tarasie z książką w ręku. Próbowała się skupić na
czytanej opowieści, ale znamię piekło niemiłosiernie,
przypominając, że jej własna dusza wyrywa się do samego diabła.
Potarła nadgarstkiem o biodro i z głośnym westchnieniem odłożyła
lekturę na stolik. Poprawiła się na wiklinowym fotelu,
przyglądając się krajobrazowi, który rozciągał się przed nią.
Rozpościerało
się
morze
wysokiej trawy przecięte wąską ścieżką, którą chodziła
zawsze, gdy miała dość siedzenia w tym domu. W oddali majaczyła
ściana lasu, do której nigdy nie dotarła, nieważne jak długo
szła.
Michał
uważał, że na tym pustkowiu będzie bezpieczna, a choć tego nie
powiedział, niemal miała pewność, iż anioł nałożył jakąś
barierę, która odcinała to miejsce od całego świata.
Nie
mogła narzekać na złe warunki, ale czuła się tu nie na miejscu.
Michał zadbał o to, żeby w domku znajdowało się wszystko, czego
tylko mogła potrzebować. Poza tym regularnie ją odwiedzał,
przynosił najpotrzebniejsze rzeczy, a co najważniejsze –
dotrzymywał towarzystwa. Czasami jednak miała ochotę w niego
czymś
rzucić. Nie pomagał jej, gdy opowiadał o tym,
jak
mota się Lucyfer. W takich chwilach nabierała wątpliwości i sama
chciała wrócić do bruneta.
Przymknęła
oczy i wsłuchiwała się w dźwięki otaczającego ją świata,
które w delikatnej melodii powinny pieścić zmysły. Tylko że ona
wciąż czuła niepokój, który nie chciał jej opuścić nawet na
krótką chwilę.
Z
głośnym westchnieniem wstała z fotela i ruszyła w stronę drzwi
balkonowych. Spacer powinien jej dobrze zrobić, bo gdy pozostawała
w bezruchu, napływały ją wspomnienia, których uparcie nie chciała
przyjąć za swoje. Należały do Aksel, do ponoć jej dawnego życia,
co wydawało się cały czas równie absurdalne jak fakt, iż poznała
samego Lucyfera, a na dodatek odwiedzał ją archanioł Michał.
Zamknęła
za sobą szklane skrzydło drzwi. Rozejrzała się po pokoju i
podeszła do kanapy, na której leżała jej rozpinana bluza. Wzięła
bladoniebieski materiał, po czym skierowała kroki na korytarz.
Schody pokonała zaledwie w kilka sekund, ale zanim wyszła na
zewnątrz, spojrzała w lustro.
–
Kim
ja właściwie jestem... – wyszeptała, przekrzywiając delikatnie
głowę i przyglądając się swojemu odbiciu. Podobieństwo do
dziewczyny, która oddała życie za ludzkość, a może bardziej za
Lucyfera, było nie do zaprzeczenia. I te kłębiące się w niej
uczucia... Sama nie wiedziała,
do
kogo należały bardziej:
czy
do Aksel, czy może Erimii. Odrywając wzrok od swojej twarzy,
odwróciła się w stronę drzwi.
Gdy
już znalazła się przed budynkiem, podniosła głowę, chcąc się
upewnić, że nie zacznie padać. Odruchowo podrapała znamię i
skierowała na nie brązowo-złote tęczówki. Przez chwilę
wpatrywała się w znak na skórze, jakby oczekiwała, że samo
spojrzenie wystarczy, żeby uciążliwe pieczenie dało jej w końcu
spokój.
Narzuciła
na ramiona bluzę, a dłonie wcisnęła w kieszenie jasnych spodni.
Każdy krok odznaczał się cichym mlaśnięciem trampek na
błotnistej ścieżce. Wciągnęła powietrze nosem i wypuściła
ustami. Powtórzyła tę czynność kilka razy, ale utwierdziła się
tylko w przekonaniu, że to już dawno przestało ją uspokajać.
Miała
serdecznie dość tej całej sytuacji. Tego zawieszenia, w którym
tkwiła, a nikt nie potrafił jej pomóc się z niego wydostać. Jak
się okazało,
ani
anioły, ani demony nie miały takiej mocy, a ona po prostu chciała
spokojnego życia. Wspomnienia Aksel tylko mąciły jej w głowie i
powodowały ten dziwny ucisk w żołądku, który towarzyszył jej za
każdym razem, gdy myślała o Lucyferze.
Z
każdym pokonanym metrem czuła większy niepokój. Początkowo
sądziła, że to niechciane uczucie miało związek z nią, ale
zaczęła w to wątpić. Triquetra zapiekła niemiłosiernie,
wyrywając z gardła dziewczyny przeciągły syk. Rozejrzała się
nerwowo wokół siebie, jakby spodziewała się, że ktoś ją
zaatakuje.
Zapięła
suwak bluzy pod samą szyję i zawróciła. Przyspieszyła kroku,
zupełnie jakby zaraz spomiędzy drzew za jej plecami miało
wyskoczyć stado demonów, żeby się na nią rzucić. Nie potrafiła
powiedzieć, skąd brało się
to
absurdalne przekonanie o zagrożeniu, ale tak właśnie było. Czuła,
że coś nie gra, że coś lub ktoś ją obserwuje i tylko czeka na
dogodny moment, aby na nią napaść.
Zatrzymała
się gwałtownie, a szeroko otwarte oczy wpatrywały się w postać,
która zmierzała do niej leniwym krokiem. Nie musiała się
przyglądać, żeby wiedzieć,
kim
jest ów intruz. Smukła sylwetka i widniejące za jej plecami białe
skrzydła mówiły wszystko.
Na
ustach anielicy błąkał się szaleńczy uśmiech, a chłodny wiatr
zdawał się nie robić na niej najmniejszego wrażenia, gdy wdzierał
się pod cienki materiał jasnej szaty.
Erimia
wstrzymała oddech, a przerażonym wzrokiem błądziła po otoczeniu
w poszukiwaniu ratunku. Może gdyby została w domu... Ale teraz za
późno było płakać nad rozlanym mlekiem, bo Mishaja podchodziła
coraz bliżej, aż zatrzymała się zaledwie na wyciągnięcie ręki
przed dziewczyną.
–
I
jest moja zguba. – Melodyjny głos przetoczył się po przestrzeni,
a wiatr momentalnie ucichł. – Michał się postarał, żeby cię
dobrze ukryć. W ogóle nie wiem, co oni wszyscy w tobie widzą.
Jesteś tylko nędznym robakiem, którego już dawno powinnam się
pozbyć.
–
Przecież
nic nie zrobiłam – wyjąkała rudowłosa, bezwiednie się cofając.
–
Nie
udawaj. Zabrałaś mi go – syknęła, zaciskając jednocześnie
dłonie w pięści. – Miał być mój! Samael mi go obiecał, a ty
wszystko zepsułaś! Ale drugi raz nie popełnię tego samego błędu.
Anielica
rozłożyła szeroko skrzydła i jednym z nich uderzyła Erimię,
która
wylądowała
kilka metrów dalej. Zderzenie z ziemią wycisnęło z jej płuc
powietrze, powodując bezdech. Przez kilka długich sekund leżała
na plecach, rozpaczliwie starając się nabrać w płuca niezbędnego
do życia tlenu. Czuła, jakby w nieszczęsny organ wbijano tysiące
szpileczek tylko po to, żeby powoli zakończyć jej żywot.
W
końcu, gdy zaczerpnęła powietrza, nad nią zamajaczyła ściągnięta
złością twarz. Jednym, mocnym szarpnięciem Mishaja postawiła
przerażoną dziewczynę na nogi tylko po to, żeby ponownie ją
uderzyć.
Anielica
dawała upust swojej złości na kruchym ciele rudowłosej, aż ta
nie była w stanie nawet próbować się bronić, choć i tak nie
miała na to większych szans. Sukcesywnie siły opuszczały ją, a
każdy kolejny atak nie robił już takiego wrażenia.
Gdy
Erimia znów wylądowała na plecach, z cichym jękiem wydobywającym
się z jej ust, obróciła się na brzuch. Palce zacisnęła na
kępach trawy, chcąc się na nich wspomóc, żeby przesunąć się
do przodu. Uniosła nieznacznie głowę i spojrzała na ścianę lasu
w oddali. W jej głowie kołatała się pojedyncza myśl, której tak
bardzo chciała się pozbyć, a jednak w tym momencie chwyciła się
jej jak koła ratunkowego.
–
Lucyfer...
– Jej głos był cichszy od szeptu. – Potrzebuję cię...
***
Mężczyzna
zamknął za sobą drzwi i zamarł. Przez jego zmęczony umysł
przetoczył się damski głos, którego nie mógł zignorować. Nie
żeby chciał, bo doskonale wiedział,
do
kogo należał, ale tu chodziło o coś innego. Czuł,
jak
ten słaby dźwięk wiąże jego duszę i ciągnie w nieznanym
kierunku. Zamrugał zdezorientowany, bo nagle dotarło do niego, że
ona go wezwała, a to wezwanie było znacznie silniejsze niż to,
którego używał zazwyczaj Michał. Brata potrafił zignorować bez
przykrych konsekwencji dla siebie, a w tym przypadku, czym dłużej
stał,
tym
większy ból odczuwał.
Zmarszczył
brwi, a po chwili jego oczy rozszerzyły się w przerażeniu. Jeśli
ona go wezwała, to coś musiało się stać. Przecież nie chciała
go widzieć, a jeśli zdecydowałaby się na spotkanie z nim, to
zapewne Michał by ją przyprowadził.
Jego
serce podjęło nerwowy rytm, a już w kolejnej sekundzie czarne
skrzydła rozpościerały się za jego plecami. Przymknął powieki i
zniknął, wiedziony wewnętrznym przymusem.
Jak mnie jest szkoda tej dziewczyny ;-; Straszne samo w sobie wydaje się stracić wspomnienia całego życia, może pomijając ostatni rok. Szukała odpowiedzi, a wplątała się w wojnę, bo ta wyraźnie wciąż trwa – z tym, że nikt nie zdawał sobie z tego sprawy. I zamiast cokolwiek wyklarować w kwestii tego, kim jest, ma jeszcze większy mętlik w głowie. Już nie wie czy jest Aksel, która tak bardzo tęskni za Lucyferem, czy może sobą… I to musi być okropne – ten brak pewności co do własnej tożsamości. Erimia jest tutaj największą ofiarą, zresztą nie zasłużyła sobie na to.
OdpowiedzUsuńEch, Michał nawalił – tak delikatnie rzecz ujmując. Niby kryjówka jest dobra, bo wyraźnie z tym miejscem coś jest nie tak – to wywnioskowałam po stwierdzeniu, że nieważne ile szła w stronę lasu, nigdy do niego nie dotarła – ale upartej anielicy wyraźnie to nie przeszkadzało. Erimia wezwała Lucyfera, a facet wyraźnie się przejął, więc… Jestem ciekawa, jak to się skończy ;> Drugi rozdział, a tu już szykuje się walka i wejście „księcia na białym koniu”. W sumie książę się zgadza, jakby się uprzeć, bo Książę Ciemności, tylko zamiast białego konia mamy czarne skrzydła :V
Lecę dalej, bo teraz tym bardzie chcę wiedzieć, co się wydarzy. Nie sądzę, żebyś zabiła mu teraz Erimię, skoro ledwo przecierpiał Aksel =P
Nessa.