Aksel
leżała na łóżku, wpatrzona w sufit. Tej nocy miało się coś
zmienić. Czuła to w całym swoim ciele, ale nie spodziewała się w
najmniejszym stopniu konsekwencji swojej decyzji.
Jak
zwykle wieczorem blond-demon przyniósł jej kolację, a gdy wrócił
po puste naczynia, nie usłyszała charakterystycznego szczęku
zamka. Serce zabiło jej mocniej, po organizmie rozeszło się
uczucie podniecenia. Uśpiona gdzieś w środku iskierka nadziei
przerodziła się w mały płomyk. Musiała tylko poczekać, aż
zapadnie zmrok i rezydencja opustoszeje. Nie miała pewności, czy
demony sypiają, ale wmawiała sobie, że to zwykli ludzie i muszą
odpoczywać. Doskonale zdawała sobie sprawę, że ktoś będzie
patrolował dom i jego okolicę, ale to była jej jedyna szansa,
musiała zaryzykować.
Próbując
opanować drżenie dłoni, podeszła do drzwi i nasłuchiwała. Te
kilka sekund zdawało przeciągać się w nieskończoność. Wydawało
się, że korytarz był pusty. A może to pułapka? Może Lucyfer
chciał ją sprawdzić? Może to jakaś chora gra... Odegnała jednak
szybko niechciane myśli, nie mogła pozwolić, żeby strach i
wątpliwości zawładnęły jej ciałem. Wtedy nie ruszyłaby się
już nawet o milimetr.
Wzięła
uspokajający oddech, delikatnie nacisnęła klamkę, niemal pisnęła
z radości, gdy ta ustąpiła. Wyjrzała przez uchylone drzwi. Nie
było nikogo. Uśmiechnęła się w myślach, po czym najciszej i
jednocześnie najszybciej jak umiała, pokonała drogę, którą
wychodziła dziś rano z Lucyferem.
Aksel
wyszła z budynku, a gdy stanęła u szczytu schodów i już miała
po nich zbiec, poczuła ucisk w żołądku. Zdławiła jednak
pojawiające się mdłości. Była wolna, więc skąd to paskudne
uczucie?
Biegła
przed siebie szerokim podjazdem wysypanym białymi, drobnymi
kamykami. Trzeszczały pod jej kolejnymi krokami, ale nikt tego nie
słyszał, nikt nie zauważył jej ucieczki. W pierwszym odruchu
wydało jej się to dziwne, nawet bardzo dziwne. Ale zepchnęła tą
myśl w głąb umysłu i biegła dalej przez pustą ulicę. Na chwilę
poczuła radość, ale już po kilku kolejnych metrach ogarnęło ją
dziwne uczucie. Czas zwolnił, czuła już raz coś podobnego, z tą
różnicą, że teraz słyszała w głowie krzyk ZAWRACAJ!!! Jej
tętno przyspieszyło jeszcze bardziej, serce próbowało wyrwać się
z klatki piersiowej, nie mogła złapać oddechu. Nie była pewna,
czy to przez bieg, czy przez szpony strachu, które zaciskały się
na jej gardle. Coś było bardzo nie tak. Zaczęła żałować, że w
ogóle przyszło jej do głowy opuszczać rezydencję Lucyfera.
Zatrzymała
się i w panice rozglądała dookoła. Nikogo nie było w pobliżu, a
w żadnym z pobliskich domów nie widziała świateł. Nagle zdała
sobie sprawę, że do jej uszu nie dobiega żaden dźwięk poza jej
świszczącym oddechem i szumem krwi w uszach. Nogi miała jak z
waty, umysł przysłoniła mgła paniki, lecz już po chwili poczuła
na skórze delikatny powiew wiatru, a do nosa docierał przykry
zapach rozkładu. Cała zesztywniała, a po jej kręgosłupie
przebiegł zimny dreszcz. Nie była już sama. Ktoś za nią stał,
czuła jego spojrzenie i to nie był wzrok Lucyfera, miała tego
pewność.
Gdy
brunet na nią patrzył, odczuwała ciepło, jakby jej skórę
muskały promienie słońca, a teraz czuła się, jakby ktoś
obrzucił ją cuchnącym szlamem, który powoli spływał,
zostawiając po sobie oślizgły, śmierdzący ślad.
Przełknęła
głośno ślinę. Powoli odwracała się, a gdy stanęła z tym
twarzą w twarz, upadła na asfalt z rozdzierającym wrzaskiem.
Próbowała odczołgać się od tej przerażającej postaci jak
najdalej, ale nie była w stanie. Przepełniał ją strach od stóp
do głów. Ona cała była strachem. A on? Stał z dzikim uśmiechem
satysfakcji. Doskonale wiedziała, kim był, widziała go w snach.
Pomyślała, że była skończoną idiotką, bojąc się Lucyfera.
Prawdziwe zło znajdowało się przed nią.
Samael
wyglądał dokładnie tak, jak zapamiętała. Chude ramiona
zakończone szponiastymi dłońmi, zielonkawy odcień skóry. Oczy
koloru smoły z niebezpiecznym błyskiem i te zęby... Same ostre
kły. Postrzępione, nietoperze skrzydła złożył za plecami.
Przypominał szkielet obleczony cienką skórą. Bestia zrobiła
kilka kroków w jej kierunku. Nachylił się do niej, jednym długim
pazurem uniósł podbródek kobiety w ten sposób, że oczy mieli na
tej samej wysokości. Aksel dygotała pod wpływem jego dotyku, to
nie powinno się dziać. Ktoś taki jak on nie powinien w ogóle
istnieć, a jednak tu był. Pragnęła stracić przytomność, jednak
strach jej na to nie pozwalał. Samael zesztywniał i przekręcił
głowę, nasłuchując. Syknął jak dzikie zwierzę. Zaciskając
palce na przedramieniu Aksel, poderwał ją na nogi. Pisnęła z
bólu, ale nie miała odwagi próbować się uwolnić.
–
Luccccyfer...
– wysyczał Samael przez zaciśnięte zęby, przeciągając jego
imię.
Aksel
z nadzieją w oczach rozglądała się po okolicy. Nigdzie nie
widziała nadjeżdżających świateł auta. Żadnego dźwięku,
który mógłby choćby sugerować przybycie bruneta. Nie dostrzegła
nic, co by wskazywało na nadejście ratunku, ale jednak czuła, jak
bestia spięła mięśnie w oczekiwaniu na przybycie brata.
Wydawałoby się, że wściekłość, która emanowała od Samaela,
była wymieszana ze strachem. Kolejne uderzenie serca i przed nimi z
gracją wylądował upadły anioł, w całej swej okazałości. Aksel
na moment zabrakło tchu w piersi.
Lucyfer
był niebezpieczny, ale jednocześnie piękny. Zaciekłość na
przystojnej twarzy i chęć mordu w oczach tylko to podkreślała.
Ogromne, czarne skrzydła drgały niespokojne, jakby znów chciały
poderwać się do lotu. Aksel wpatrywała się w niego jak
zahipnotyzowana. Ogarnęła ją fala spokoju, gdy na moment ich
spojrzenia się spotkały. Zamrugała powiekami, uniosła głowę,
przyglądając się potworowi obok niej. Zrozumiała, był to
zaskakujący wniosek, ale zrozumiała, skąd to napięcie wiszące w
powietrzu.
–
Ty
się go boisz... – Samael spojrzał na kobietę i z wściekłością
odrzucił Aksel na bok, raniąc przy okazji jej ramię ostrymi
pazurami. Mimo że nigdy by tego nie przyznał, ta kobieta miała
rację. Bał się Lucyfera.
–
Milcz!
Jessssteś niczym i niccc nie wiesz.
–
Zostaw
ją Samaelu, to nasza wojna, nie ludzi.
Bestia
skrzywiła się z odrazą, patrząc na Aksel, a w jego dłoni pojawił
się miecz, który z sykiem oplatały czarne płomienie, zupełnie
jak węże pełzające po kawałku stali. Kobieta otworzyła usta w
niemym przerażeniu. Była pewna, że Samael za chwilę zaatakuje.
Przebije ją odrażającym mieczem i nawet Lucyfer jej nie pomoże.
Zginie tu, właśnie teraz, gdy zrozumiała i uwierzyła.
–
Ludzie...
– Mlasnął rozdwojonym językiem. – To właśśśśśnie przez
nich jesteśśśś ssssłaby.
–
Ustąp.
Choć raz postąp tak, jak należy. – Głos mężczyzny był
spokojny, głęboki. On nie bał się potwora stojącego naprzeciw,
bał się jedynie tego, co będzie, jeśli przegra.
–
Na
to już za późno, bracccccie. – W oczach Samaela pojawiły się
błyski wściekłości i bez ostrzeżenia rzucił się w stronę
Lucyfera.
Aksel
zasłoniła usta dłońmi, żeby nie krzyknąć, ale broń bestii nie
dosięgła celu. Upadły anioł sparował atak. Aksel w dłoni
bruneta dostrzegła miecz, ale nie był spowity przez czarne języki
ognia. Miecz Lucyfera emanował światłem, które otaczało broń
jak jedwabny szal, delikatnie pieszcząc stal. Po chwili walka między
dwoma przeciwnikami rozgorzała na dobre. Samael z kipiącą furią
napierał na Lucyfera, a ten z kolei nie zostawał dłużny.
Atakował, to znów parował ciosy, byle odciągnąć bestię jak
najdalej od znajdującej się na asfalcie kobiety.
Kiedy
Theodor zorientował się, że Aksel opuściła rezydencję, było
już za późno. Co prawda zadzwonił od razu do Lucyfera, który w
mgnieniu oka znalazł się na podjeździe swojego domu, ale w tym
samym momencie wyczuł przybycie brata. Musiał zmienić plan. Nie
mógł po prostu przylecieć, zgarnąć kobietę i uciec. Samael z
pewnością rzuciłby się w pościg, a wtedy Aksel mogła ucierpieć.
Musiał wystarczająco długo odwracać uwagę bestii, żeby udało
się odciągnąć kobietę z pola rażenia.
Z
oddali do uszu Aksel dobiegł ryk silników. Gdyby nie ten dźwięk,
to nie oderwałaby wzroku od sceny przed nią. W ich stronę zbliżało
się kilka aut. Niewiele centymetrów od niej zatrzymał się jeden
samochód, a ze środka wyskoczył Theodor. Podbiegł do niej i
ostrożnie pomógł wstać. Zlustrował ją spojrzeniem, czy była
cała. Wiedział, że Lucyfer ukaże go, bo nie dopilnował
bezpieczeństwa Aksel, ale miał nadzieję, że daruje mu, jeśli
przyprowadzi ją z powrotem do rezydencji w jednym kawałku. Przez
kilka sekund Theodor przypatrywał się ranie na jej ramieniu. Aksel
dopiero teraz zauważyła, że Samael ją skaleczył.
–
To
nic. Nic mi nie jest.
Z
powątpiewaniem wypisanym na twarzy demon skinął głową i
pociągnął ją w stronę samochodu. Aksel desperacko szukała
Lucyfera, bardzo chciała zobaczyć, czy nic mu nie jest, ale przez
ciemność widziała tylko zarys dwóch sylwetek z szeroko
rozłożonymi skrzydłami.
Dawno nie czytałam opowiadania, które tak by mnie pochłonęło:) Upiornie dobra robota! :) Zastanawia mnie tylko, jak ktoś mógł zapomnieć zamknąć drzwi? Czy był to przypadek? A może po prostu ktoś działa na niekorzyść Lucyfera? Czekam na więcej:)
OdpowiedzUsuńDziękuję za pozytywny komentarz, jest mi bardzo miło, że Ci się podoba. :) Dalej wszystko się wyjaśni, więc zapraszam ponownie jak już uda mi się wrzucić kolejny rozdział. :)
UsuńWalka *-* Na wstępie może powiem, że chyba mam głupawkę, bo w pierwszej kolejności pomyślałam o mieczach świetlnych. Jeszcze ten Lucyfera jarzył się światłem i wtedy to już w ogóle… Czekałam tylko na tekst w stylu:
OdpowiedzUsuń– Luck, I’m your brother.
No, tak czy inaczej już się ogarnęłam, a w ogólnym rozrachunku jestem zachwycona. Nie wiem tylko, czy ucieczka Aksel faktycznie była dziełem przypadku, czy może Lucyfer ma w swoich szeregach zdrajcę. To zbyt ładnie się składało – ta ucieczka i pojawienie się Samaela.
Sama walka genialna i dynamiczna. Więc Samael boi się brata… Ciekawa sprawa. To, jak się od siebie różnią, również. Lucyfer ma w sobie coś z anioła, którym kiedyś był – potęgę, tę pewność siebie i siłę, chociaż brat określa ją jako słabość. Z kolei po drugiej stronie mamy bestię – kogoś ogarniętego nienawiścią do tego stopnia, że jestem skłonna spodziewać się dosłownie wszystkiego. Genialny kontrast i tyle.
Theodor się boi kary i w sumie nic dziwnego. Ale za to pomimo wcześniejszych wątpliwości co do jego postaci, jestem skłonna założyć, że on jest Lucyferowi wierny. Przynajmniej na razie, chociaż… Kto Cię tam wie ;>
Nessa.