środa, 31 sierpnia 2016

- 1.7 -

Aksel leżała na łóżku, wpatrzona w sufit. Tej nocy miało się coś zmienić. Czuła to w całym swoim ciele, ale nie spodziewała się w najmniejszym stopniu konsekwencji swojej decyzji.
Jak zwykle wieczorem blond-demon przyniósł jej kolację, a gdy wrócił po puste naczynia, nie usłyszała charakterystycznego szczęku zamka. Serce zabiło jej mocniej, po organizmie rozeszło się uczucie podniecenia. Uśpiona gdzieś w środku iskierka nadziei przerodziła się w mały płomyk. Musiała tylko poczekać, aż zapadnie zmrok i rezydencja opustoszeje. Nie miała pewności, czy demony sypiają, ale wmawiała sobie, że to zwykli ludzie i muszą odpoczywać. Doskonale zdawała sobie sprawę, że ktoś będzie patrolował dom i jego okolicę, ale to była jej jedyna szansa, musiała zaryzykować.
Próbując opanować drżenie dłoni, podeszła do drzwi i nasłuchiwała. Te kilka sekund zdawało przeciągać się w nieskończoność. Wydawało się, że korytarz był pusty. A może to pułapka? Może Lucyfer chciał ją sprawdzić? Może to jakaś chora gra... Odegnała jednak szybko niechciane myśli, nie mogła pozwolić, żeby strach i wątpliwości zawładnęły jej ciałem. Wtedy nie ruszyłaby się już nawet o milimetr.
Wzięła uspokajający oddech, delikatnie nacisnęła klamkę, niemal pisnęła z radości, gdy ta ustąpiła. Wyjrzała przez uchylone drzwi. Nie było nikogo. Uśmiechnęła się w myślach, po czym najciszej i jednocześnie najszybciej jak umiała, pokonała drogę, którą wychodziła dziś rano z Lucyferem.
Aksel wyszła z budynku, a gdy stanęła u szczytu schodów i już miała po nich zbiec, poczuła ucisk w żołądku. Zdławiła jednak pojawiające się mdłości. Była wolna, więc skąd to paskudne uczucie?
Biegła przed siebie szerokim podjazdem wysypanym białymi, drobnymi kamykami. Trzeszczały pod jej kolejnymi krokami, ale nikt tego nie słyszał, nikt nie zauważył jej ucieczki. W pierwszym odruchu wydało jej się to dziwne, nawet bardzo dziwne. Ale zepchnęła tą myśl w głąb umysłu i biegła dalej przez pustą ulicę. Na chwilę poczuła radość, ale już po kilku kolejnych metrach ogarnęło ją dziwne uczucie. Czas zwolnił, czuła już raz coś podobnego, z tą różnicą, że teraz słyszała w głowie krzyk ZAWRACAJ!!! Jej tętno przyspieszyło jeszcze bardziej, serce próbowało wyrwać się z klatki piersiowej, nie mogła złapać oddechu. Nie była pewna, czy to przez bieg, czy przez szpony strachu, które zaciskały się na jej gardle. Coś było bardzo nie tak. Zaczęła żałować, że w ogóle przyszło jej do głowy opuszczać rezydencję Lucyfera.
Zatrzymała się i w panice rozglądała dookoła. Nikogo nie było w pobliżu, a w żadnym z pobliskich domów nie widziała świateł. Nagle zdała sobie sprawę, że do jej uszu nie dobiega żaden dźwięk poza jej świszczącym oddechem i szumem krwi w uszach. Nogi miała jak z waty, umysł przysłoniła mgła paniki, lecz już po chwili poczuła na skórze delikatny powiew wiatru, a do nosa docierał przykry zapach rozkładu. Cała zesztywniała, a po jej kręgosłupie przebiegł zimny dreszcz. Nie była już sama. Ktoś za nią stał, czuła jego spojrzenie i to nie był wzrok Lucyfera, miała tego pewność.
Gdy brunet na nią patrzył, odczuwała ciepło, jakby jej skórę muskały promienie słońca, a teraz czuła się, jakby ktoś obrzucił ją cuchnącym szlamem, który powoli spływał, zostawiając po sobie oślizgły, śmierdzący ślad.
Przełknęła głośno ślinę. Powoli odwracała się, a gdy stanęła z tym twarzą w twarz, upadła na asfalt z rozdzierającym wrzaskiem. Próbowała odczołgać się od tej przerażającej postaci jak najdalej, ale nie była w stanie. Przepełniał ją strach od stóp do głów. Ona cała była strachem. A on? Stał z dzikim uśmiechem satysfakcji. Doskonale wiedziała, kim był, widziała go w snach. Pomyślała, że była skończoną idiotką, bojąc się Lucyfera. Prawdziwe zło znajdowało się przed nią.
Samael wyglądał dokładnie tak, jak zapamiętała. Chude ramiona zakończone szponiastymi dłońmi, zielonkawy odcień skóry. Oczy koloru smoły z niebezpiecznym błyskiem i te zęby... Same ostre kły. Postrzępione, nietoperze skrzydła złożył za plecami. Przypominał szkielet obleczony cienką skórą. Bestia zrobiła kilka kroków w jej kierunku. Nachylił się do niej, jednym długim pazurem uniósł podbródek kobiety w ten sposób, że oczy mieli na tej samej wysokości. Aksel dygotała pod wpływem jego dotyku, to nie powinno się dziać. Ktoś taki jak on nie powinien w ogóle istnieć, a jednak tu był. Pragnęła stracić przytomność, jednak strach jej na to nie pozwalał. Samael zesztywniał i przekręcił głowę, nasłuchując. Syknął jak dzikie zwierzę. Zaciskając palce na przedramieniu Aksel, poderwał ją na nogi. Pisnęła z bólu, ale nie miała odwagi próbować się uwolnić.
– Luccccyfer... – wysyczał Samael przez zaciśnięte zęby, przeciągając jego imię.
Aksel z nadzieją w oczach rozglądała się po okolicy. Nigdzie nie widziała nadjeżdżających świateł auta. Żadnego dźwięku, który mógłby choćby sugerować przybycie bruneta. Nie dostrzegła nic, co by wskazywało na nadejście ratunku, ale jednak czuła, jak bestia spięła mięśnie w oczekiwaniu na przybycie brata. Wydawałoby się, że wściekłość, która emanowała od Samaela, była wymieszana ze strachem. Kolejne uderzenie serca i przed nimi z gracją wylądował upadły anioł, w całej swej okazałości. Aksel na moment zabrakło tchu w piersi.
Lucyfer był niebezpieczny, ale jednocześnie piękny. Zaciekłość na przystojnej twarzy i chęć mordu w oczach tylko to podkreślała. Ogromne, czarne skrzydła drgały niespokojne, jakby znów chciały poderwać się do lotu. Aksel wpatrywała się w niego jak zahipnotyzowana. Ogarnęła ją fala spokoju, gdy na moment ich spojrzenia się spotkały. Zamrugała powiekami, uniosła głowę, przyglądając się potworowi obok niej. Zrozumiała, był to zaskakujący wniosek, ale zrozumiała, skąd to napięcie wiszące w powietrzu.
– Ty się go boisz... – Samael spojrzał na kobietę i z wściekłością odrzucił Aksel na bok, raniąc przy okazji jej ramię ostrymi pazurami. Mimo że nigdy by tego nie przyznał, ta kobieta miała rację. Bał się Lucyfera.
– Milcz! Jessssteś niczym i niccc nie wiesz.
– Zostaw ją Samaelu, to nasza wojna, nie ludzi.
Bestia skrzywiła się z odrazą, patrząc na Aksel, a w jego dłoni pojawił się miecz, który z sykiem oplatały czarne płomienie, zupełnie jak węże pełzające po kawałku stali. Kobieta otworzyła usta w niemym przerażeniu. Była pewna, że Samael za chwilę zaatakuje. Przebije ją odrażającym mieczem i nawet Lucyfer jej nie pomoże. Zginie tu, właśnie teraz, gdy zrozumiała i uwierzyła.
– Ludzie... – Mlasnął rozdwojonym językiem. – To właśśśśśnie przez nich jesteśśśś ssssłaby.
– Ustąp. Choć raz postąp tak, jak należy. – Głos mężczyzny był spokojny, głęboki. On nie bał się potwora stojącego naprzeciw, bał się jedynie tego, co będzie, jeśli przegra.
– Na to już za późno, bracccccie. – W oczach Samaela pojawiły się błyski wściekłości i bez ostrzeżenia rzucił się w stronę Lucyfera.
Aksel zasłoniła usta dłońmi, żeby nie krzyknąć, ale broń bestii nie dosięgła celu. Upadły anioł sparował atak. Aksel w dłoni bruneta dostrzegła miecz, ale nie był spowity przez czarne języki ognia. Miecz Lucyfera emanował światłem, które otaczało broń jak jedwabny szal, delikatnie pieszcząc stal. Po chwili walka między dwoma przeciwnikami rozgorzała na dobre. Samael z kipiącą furią napierał na Lucyfera, a ten z kolei nie zostawał dłużny. Atakował, to znów parował ciosy, byle odciągnąć bestię jak najdalej od znajdującej się na asfalcie kobiety.
Kiedy Theodor zorientował się, że Aksel opuściła rezydencję, było już za późno. Co prawda zadzwonił od razu do Lucyfera, który w mgnieniu oka znalazł się na podjeździe swojego domu, ale w tym samym momencie wyczuł przybycie brata. Musiał zmienić plan. Nie mógł po prostu przylecieć, zgarnąć kobietę i uciec. Samael z pewnością rzuciłby się w pościg, a wtedy Aksel mogła ucierpieć. Musiał wystarczająco długo odwracać uwagę bestii, żeby udało się odciągnąć kobietę z pola rażenia.
Z oddali do uszu Aksel dobiegł ryk silników. Gdyby nie ten dźwięk, to nie oderwałaby wzroku od sceny przed nią. W ich stronę zbliżało się kilka aut. Niewiele centymetrów od niej zatrzymał się jeden samochód, a ze środka wyskoczył Theodor. Podbiegł do niej i ostrożnie pomógł wstać. Zlustrował ją spojrzeniem, czy była cała. Wiedział, że Lucyfer ukaże go, bo nie dopilnował bezpieczeństwa Aksel, ale miał nadzieję, że daruje mu, jeśli przyprowadzi ją z powrotem do rezydencji w jednym kawałku. Przez kilka sekund Theodor przypatrywał się ranie na jej ramieniu. Aksel dopiero teraz zauważyła, że Samael ją skaleczył.
– To nic. Nic mi nie jest.
Z powątpiewaniem wypisanym na twarzy demon skinął głową i pociągnął ją w stronę samochodu. Aksel desperacko szukała Lucyfera, bardzo chciała zobaczyć, czy nic mu nie jest, ale przez ciemność widziała tylko zarys dwóch sylwetek z szeroko rozłożonymi skrzydłami.

3 komentarze:

  1. Dawno nie czytałam opowiadania, które tak by mnie pochłonęło:) Upiornie dobra robota! :) Zastanawia mnie tylko, jak ktoś mógł zapomnieć zamknąć drzwi? Czy był to przypadek? A może po prostu ktoś działa na niekorzyść Lucyfera? Czekam na więcej:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za pozytywny komentarz, jest mi bardzo miło, że Ci się podoba. :) Dalej wszystko się wyjaśni, więc zapraszam ponownie jak już uda mi się wrzucić kolejny rozdział. :)

      Usuń
  2. Walka *-* Na wstępie może powiem, że chyba mam głupawkę, bo w pierwszej kolejności pomyślałam o mieczach świetlnych. Jeszcze ten Lucyfera jarzył się światłem i wtedy to już w ogóle… Czekałam tylko na tekst w stylu:
    – Luck, I’m your brother.
    No, tak czy inaczej już się ogarnęłam, a w ogólnym rozrachunku jestem zachwycona. Nie wiem tylko, czy ucieczka Aksel faktycznie była dziełem przypadku, czy może Lucyfer ma w swoich szeregach zdrajcę. To zbyt ładnie się składało – ta ucieczka i pojawienie się Samaela.
    Sama walka genialna i dynamiczna. Więc Samael boi się brata… Ciekawa sprawa. To, jak się od siebie różnią, również. Lucyfer ma w sobie coś z anioła, którym kiedyś był – potęgę, tę pewność siebie i siłę, chociaż brat określa ją jako słabość. Z kolei po drugiej stronie mamy bestię – kogoś ogarniętego nienawiścią do tego stopnia, że jestem skłonna spodziewać się dosłownie wszystkiego. Genialny kontrast i tyle.
    Theodor się boi kary i w sumie nic dziwnego. Ale za to pomimo wcześniejszych wątpliwości co do jego postaci, jestem skłonna założyć, że on jest Lucyferowi wierny. Przynajmniej na razie, chociaż… Kto Cię tam wie ;>

    Nessa.

    OdpowiedzUsuń