Minęło
wiele długich lat, kiedy ostatnio rozmawiała z kimś ze swojego
gatunku, ale jednak nadal potrafiła wyczuć ich obecność. A na
górze kilka godzin temu z pewnością był Rafał. Znała przecież
tego anioła doskonale, to on ją nauczał, zanim wciągnięto ją w
szeregi walczących.
Odetchnęła
głęboko, spoglądając na twarz rzeźby w parku. Zawsze szanowała
Lucyfera. Wtedy, gdy prowadził oddział, do którego należała i
walczyli ramię w ramię, później, gdy upadł i nawet teraz, gdy
wydawał się być szalony. Szacunek... Tak wielu go straciło wobec
tego potężnego anioła. I to tylko dlatego, że nie rozumieli, jaką
rolę odgrywa w boskim planie. Nawet on sam tego nie rozumiał albo
zwyczajnie nie chciał zaakceptować. Już niedługo się to zmieni,
czuła to, ale najpierw musiała zmusić go, żeby pomógł tej
biednej duszy.
–
Lucyferze,
bracie, usłysz mnie. Przybądź na moje wezwanie – szeptała to
raz za razem, koncentrując się na tym jednym, jedynym upadłym
aniele.
Luna
nie miała pewności, czy uda jej się przywołać Lucyfera, wszak
sama nie była już w stu procentach aniołem, ale musiała z nim
porozmawiać. Zawsze mogła chodzić po mieście i wykrzykiwać jego
imię, może zanim zostałaby zamknięta w zakładzie
psychiatrycznym, to jakiś demon by się nią zainteresował.
Uśmiechnęła się krzywo z powodu swoich pomysłów. Nigdy nie
brakowało jej poczucia humoru.
Znów
wypowiedziała wezwanie, powtarzała te kilka słów w kółko jak
zaklęcie. W momencie gdy była niemal pewna, że jej nie słyszy,
poczuła delikatny powiew powietrza. Na jej usta wypłynął
delikatny uśmiech ulgi. Uniosła powieki, a on tam był. Stał przed
nią z nieodgadnionym wyrazem twarzy, ale w jego oczach widziała
wyraźne zaciekawienie. Nie poznał jej, to było pewne. Zresztą,
czy poznałby ją ktokolwiek? Postarzała się, nie wyglądała jak
anioł i jej aura też była inna, przypominała tą należącą do
ludzi. Za to on nic się nie zmienił. Dokładnie tak go właśnie
zapamiętała. Z zamyślenia wyrwały ją kroki na żwirowej ścieżce.
Zamrugała, wpatrując się w jego oczy.
–
Raczej
zdarza się to bardzo rzadko, żeby człowiek wzywał diabła. –
Usiadł obok Luny na ławce. – Ale nigdy nie zdarzyło się, żeby
ktoś ośmielił się nazywać mnie swoim bratem.
Lucyfer
przyjrzał się twarzy starszej pani. Zaintrygowała go. W normalnych
warunkach nie ruszyłby się z piekła, ale skoro pozwoliła sobie
nazywać go bratem, nie mógł puścić tego mimo uszu. Zastanawiał
się, jak bardzo musi być to zdeprawowana dusza, a tu coś takiego.
Kobieta była dobra, nie miał jej nic do zarzucenia.
Wzdrygnął
się, gdy poczuł, jak jej dłoń zaciska się na jego palcach.
Zaskoczyła go tym gestem. Nikt go nie dotykał, i to nie w tak
ciepły, niemal czuły sposób. Nim zabrał rękę, kobieta odezwała
się cichym, serdecznym głosem, który wprowadził go w jeszcze
większą konsternację.
–
Braciszku,
to, że mnie nie poznajesz, niewiele zmienia. – Uśmiechnęła się
szeroko, patrząc mu w oczy, które rozszerzyły się w zdziwieniu. –
Wojna z ciemnością. Drugi rząd, trzecia z prawej. Uratowałeś
mnie piątego dnia bitwy, później walczyłam przy twoim boku do
samego końca.
Niemal
dało się słyszeć, jak trybiki w jego umyśle odnajdują
wspomnienia z zamierzchłych czasów. Pamiętał doskonale tamtą
wojnę. Zbyt wielu poległo, ale wygrali. Pamiętał ją.
Wystraszona, młoda anielica. Nie była nauczona walki. Miała być
prawą ręką Rafała, ale wtedy wszyscy zostali włączeni do
anielskiej armii.
–
Luna
– wyszeptał tak cicho, że niemal nie dosłyszała. – Ale...
–
Nie
jestem już aniołem. – Skinęła, choć nie wyglądało, żeby ten
fakt sprawiał jej przykrość. – Jakiś czas po tym, jak
odszedłeś, a Samael wywołał bunt, zabrali mi skrzydła. Zresztą
jak wielu z nas.
–
Przykro
mi. – Słowa Lucyfera były szczere, ale jednocześnie czuł
wściekłość, która kiełkowała w nim na myśl o pozbawianiu jego
pobratymców skrzydeł.
Skrzydła
dla anioła były wszystkim. Całym jego jestestwem, a oni tak po
prostu je zabierali? Poza tym kim byli oni? Kto dał im takie
prawo... Michał nigdy nic o tym nie wspominał, choć ciągle
rozmawiali po upadku Lucyfera. Może sam o tym nie wiedział, ale czy
to w ogóle możliwe... Przecież był jednym z najważniejszych, jak
nie najważniejszym aniołem. Mężczyzna wypuścił powoli
powietrze, gdyby wiedział... Gdyby tylko wiedział...
Podniósł
wzrok na Lunę. Wpatrywał się w nią przez chwilę, szukając w jej
spojrzeniu oskarżenia, że jej nie uratował przed pozbawieniem
skrzydeł, ale nie dostrzegł nic takiego. Nie widział w niej śladu
żalu czy złości na braci i siostry. Uśmiechnął się i po prostu
ją objął. Czuł, jak ciepło i dobroć bije od niej, wnikając w
jego chłodną skórę.
–
Nie
wezwałam cię na wspominki. – Wyswobodziła się z uścisku, a w
jej oczach nadal gościła radość. Naprawdę cieszyła się, że go
widzi, że może z nim porozmawiać, ale była inna, znacznie
ważniejsza sprawa do omówienia. – Jest pewna kobieta.
–
Już
mi się to nie podoba. – Pokręcił głową, ale czekał na dalsze
informacje.
–
Wiem,
że jest wyjątkowa, choć nie potrafię określić, w jaki sposób.
Nadal potrafię zaglądać w ludzkie dusze, ale ona jest... –
Zastanowiła się nad doborem odpowiednich słów. – Jej dusza jest
jasna, ale jest też jakiś cień. Zupełnie jakby się w niej ukrył,
jakby nie należał do niej. A na dodatek wyczułam obecność
Rafała. Rozmawiał z nią.
–
Skoro
Rafał nad nią czuwa... – Wzruszył ramionami, ale Luna
potrząsnęła gwałtownie głową, nie pozwalając mu rozwinąć
dalej myśli.
–
Nie
czuwa. Znasz go przecież. Nie jest typem anioła stróża, nawet dla
kogoś bardzo ważnego. Zawsze wymigiwał się od odpowiedzialności
za ludzi. Siedział tylko w tym swoim pokoju nad mapami i śledził
wszystkich jak stary podglądacz. – Zaśmiała się na własne
stwierdzenie. W kolejnej sekundzie znów była poważna i zatroskana.
– Ona potrafi wzywać anioły. Podejrzewam, że nawet ty nie
mógłbyś się przeciwstawić. Erimia jest dobra, ale zagubiona i
przestraszona. Polubiłam tę dziewczynę. Czuję, że musisz jej
pomóc.
Dopiero
po chwili Luna zauważyła, że Lucyfer siedzi spięty, a szczęki ma
zaciśnięte. Zamrugała kilkukrotnie. Dotarło do niej, że Lucyfer
poznał Erimię i to z pewnością o nim mówiła, gdy wspominała o
mężczyźnie z chęcią mordu w oczach.
–
Nie
proś mnie o to – wycedził, z trudem opanowując emocje.
–
Lucyferze...
– Ostrożnie położyła dłoń na jego ramieniu. – ...tylko ty
możesz pomóc.
–
Niech
on jej pomoże! – warknął, nagle wstając.
–
A
skąd wiesz, że właśnie tego nie robi? Może właśnie po to
przyprowadził ją do tego miasta, żeby spotkała na swojej drodze
właśnie ciebie?
–
I
dlatego wygląda jak... – Nie mógł wypowiedzieć jej imienia.
Ukłucie w sercu na nowo rozpaliło w nim fale złości. Powoli
wypuścił powietrze, starając się zapanować nad sobą.
–
Ona
bez ciebie umrze, a jak tak się stanie, to nigdy sobie tego nie
wybaczysz. Tak samo jak nie możesz wybaczyć sobie, że Aksel
zginęła, ratując ciebie.
Wciągnął
powietrze ze świstem. Luna mówiła prawdę, ale to i tak nie
umniejszyło bólu, który odczuwał każdego dnia, gdy o tym myślał.
Nic nie mógł wtedy zrobić. Ona poświęciła się, żeby on
przeżył. Aksel podjęła tę decyzję świadomie i samodzielnie.
Była samym dobrem. Zapewne chciałaby, żeby pomógł Erimii.
–
Rozmawiałem
z nią – przyznał, przeczesując palcami włosy. – Sprawdziłem
jej wspomnienia. Nie znalazłem tam nic, co mogłoby mnie choć
naprowadzić na to, kim jest. Michał też ją sprawdził. Znalazł
tylko blokadę nałożoną przez anioła.
–
Anioł
ingerował? – Luna nie starała się ukryć zaskoczenia i
niepokoju. – Ten cień w jej duszy... Jeśli mam rację, to grozi
jej większe niebezpieczeństwo, niż ci się wydaje.
–
Nie
nadążam za twoim tokiem myślenia. – Patrzył na nią, mrużąc
oczy, sam nie do końca pewien, czy powinien zacząć się martwić,
czy ją zignorować.
–
Dusza
jest tworem, który można kształtować. – Uniosła dłoń, gdy
chciał jej przerwać. – Sądzę, że ten cień w Erimii to kawałek
duszy anioła, który próbuje ukryć to, że postępuje źle. Nie
chce upaść, więc podzielił duszę i maskuję ją w człowieku.
–
Komplikujesz
mi życie. – Lucyfer uśmiechnął się słabo, wyciągając
jednocześnie komórkę z kieszeni. – Zobaczę, co da się zrobić
z tą dziewczyną, ale nie licz na wiele.
–
Dziękuję.
– Luna wstała i uścisnęła wolną dłoń mężczyzny. Tak jak
Erimia, nadal widziała w nim dobro.
Lucyfer
odebrał telefon, gdy oddalał się jedną z bocznych ścieżek.
Zamienił kilka słów, po czym bez najmniejszego ostrzeżenia
rozłożył szeroko skrzydła i wzbił się w powietrze.
***
Szła przed siebie,
kolejny raz potykając się o jakiś wystający korzeń. Tutaj drzewa
rosły gęściej, a i nie brakowało niskich krzewów, które
zaczepiały się o materiał spodni przy każdym pojedynczym kroku.
Erimia zatrzymała się tylko po to, żeby wyciągnąć z plecaka
butelkę wody. Zrobiła kilka małych łyków, rozglądając się
przy okazji dookoła. Była niedaleko. Czuła to wewnątrz siebie.
Schowała wodę i dziarsko ruszyła przed siebie. Nie spodziewała
się, że Michał może być tak blisko miasta, ale rezerwat był
zamknięty dla ludzi, więc nikt by go tu nie znalazł.
Po
kilku kolejnych metrach wyszła spomiędzy drzew, a przed nią niemal
wyrosła skalna ściana. Wciągnęła ze świstem powietrze. Nie była
przygotowana na wspinaczkę. Zrobiła kilka kroków w jedną stronę,
potem zawróciła. Cały czas wodziła palcami po skale, jakby to
miało w czymś pomóc. Ale chropowata struktura dodawała otuch,
pozwalała na zebranie myśli.
Erimia
cofnęła się pod linię drzew i jeszcze raz omiotła spojrzeniem
masywną powierzchnię. Tym razem dostrzegła coś, czego nie
widziała wcześniej. Kilka metrów dalej znajdowała się wąska
półka skalna porośnięta mchem, a nad nią majaczyła szczelina.
Zmrużyła oczy, skupiając się tylko na tym elemencie. Wtedy
triquetra zrobiła się przyjemnie ciepła. Uśmiechnęła się z
zadowoleniem. Tam właśnie znajdzie Michała.
Bez
dalszej zwłoki podbiegła do miejsca, z którego mogła zacząć
wspinaczkę. Wiele się nie zastanawiając, po prostu zaczęła
wdrapywać się po skale. Na jej szczęście nie było to zbyt
wysoko, przynajmniej tak się wydawało, gdy stała na dole z zadartą
głową, ale teraz, gdy spoglądała w dół, nie była tego taka
pewna.
Erimia
przełknęła z trudem ślinę, zmuszając się jednocześnie do
odwrócenia wzroku. Nie miała teraz czasu na zastanawianie się, jak
się stąd wydostanie, to nastąpi później, jak już znajdzie
nieszczęśnika.
Przez
szczelinę przeszła bez trudu. Nie była tak wąska, jak początkowo
sądziła. Zamrugała kilka razy, żeby przyzwyczaić wzrok do
wszechobecnej ciemności. Na niewiele się to zdało, więc
przesuwała się wzdłuż ściany po omacku. Dopiero gdy uderzyła
stopą o kamień, przypomniała sobie, że przecież przecież wzięła
latarkę. W pośpiechu wyciągnęła ją z plecaka i już po kilku
sekundach snop jasnego światła prowadził ją przez skalny
korytarz.
W
końcu dotarła do pieczary, gdzie przy każdym kroku jej tenisówki
w styczności z podłożem mlaskały głośno. Pośpiesznie
przesuwała światło, bo nie mogła dostrzec nigdzie Michała. Już
miała zacząć panikować, gdy zauważyła skrawek czegoś jasnego.
Podbiegła szybko w tamto miejsce. Znalazła anioła. Był cały
pokryty brudem, jakby ktoś specjalnie rozmazał na nim błoto.
Kucnęła
przy ciele i potrząsnęła za ramiona. Niestety nic się nie stało.
Mężczyzna nie dawał żadnych oznak życia.
–
Michale,
słyszysz mnie? – Znów nim potrząsnęła, ale jedyną zmianą
było to, że znamię zaczęło pulsować ciepłem.
Jak
niby miała go wyciągnąć z tej skały? Może nie był potężnej
budowy, ale z pewnością rozłożone skrzydła nie ułatwiały
zadania.
Wyciągnęła
chusteczkę i wodę, po czym obmyła twarz anioła. Ta czynność
pozwoliła jej na chwilę zastanowienia. Przyjrzała się jego bladej
twarzy. Wyglądał, jakby spał. Jęknęła, gdy latarka spadła w
błoto. Nie mogła się poddać, musi sobie poradzić. Przecież to
nic takiego wyciągnąć nieprzytomnego archanioła z ciemnej groty,
która znajdowała się kilka metrów nad ziemią, a później
przenieść go w jakieś bezpieczne miejsce. Tak... To było
zdecydowanie niemożliwe do wykonania. Na moment przygryzła dolną
wargę. Niczym nie ryzykowała, dzwoniąc do Theodora. Najwyżej jej
odmówi. Gdy w końcu wygmerała z plecaka telefon, okazało się, że
nie ma zasięgu. Zacisnęła zęby wściekła, ale nie wydała choćby
najcichszego dźwięku. Wcisnęła komórkę do kieszeni, zarzuciła
plecak na ramiona i stanęła za aniołem.
Modląc
się w duchu, żeby miała dość sił, chwyciła za ręce
bezwładnego mężczyzny. Sprawę utrudniały skrzydła. Musiała
uważać, żeby ich nie nadepnąć. Zrobiła kilka kroków w tył i,
o dziwo, nie kosztowało to zbyt wiele wysiłku. Błoto ułatwiało
ciągnięcie Michała w stronę korytarza; gorzej będzie, gdy
podłoże stanie się suche i twarde.
Przemieszczając
się coraz bliżej wyjścia, robiło się węziej, a co za tym szło,
skrzydła haczyły o ściany. Miała tylko nadzieję, że ich przez
to nie pokaleczy.
Gdy
dotarła do wyjścia, sapnęła, kładąc ostrożnie głowę anioła
na skalistym podłożu. Była wykończona, a zostało jej jeszcze
zejście na dół. Sama będzie miała z tym problem, a co dopiero z
Michałem. Przecież nie przerzuci sobie go przez ramię i nie
zniesie na dół.
Usiadła,
żeby przez chwilę odpocząć i pomyśleć. Wypiła resztkę wody.
Przetarła twarz dłońmi, pozostawiając na czole smugę brudu.
Wzięła kilka głębokich oddechów, po czym wstała.
Na
wyświetlaczu dostrzegła jedną, słabą kreskę zasięgu i zanim
ona zniknęła, szybko wybrała połączenie. Nie musiała czekać
długo. Po kilku sekundach Theodor odebrał. Nie wdawała się w
szczegóły. Wiedziała, że nie lubił aniołów, a zwłaszcza tak
potężnych jak Michał. Poinformowała go tylko, że potrzebuje
pilnie pomocy i wszystko wyjaśni mu na miejscu. Zgodził się bez
wahania, co w przypadku demona było zaskakujące, ale przecież ona
wierzyła, że każdy ma w sobie dobro. Wszystko zależało od
dokonanych wyborów.
Gdy
tylko schowała telefon, pochyliła się nad aniołem i go zepchnęła,
zanim zdążyła się rozmyślić. Nie spojrzała w dół, nie
chciała. I tak przerażało ją to, co właśnie zrobiła.
Pospiesznie
zaczęła schodzić po skalistej ścianie. Tak się spieszyła, że
kilka razy omal nie spadła. Dłonie miała pokaleczone i z drobnych
ran sączyła się krew, ale gdy tylko stopy dotknęły ziemi, ręce
wytarła o spodnie i pędem rzuciła się w stronę leżącego
anioła.
Oglądała
go gorączkowo. Wydawało się, że nie doznał żadnego urazu.
Skrzydła też były całe, każde pióro na swoim miejscu.
Westchnęła cicho z ulgą. Ale nie pozwoliła sobie na kolejny
odpoczynek, tylko ciągnęła ciało Michała w stronę drzew. Po
drugiej stronie będzie czekał na nią Theodor.
Stanęła
jak wryta, gdy usłyszała za plecami szelest. Gwałtownie odwróciła
głowę i napotkała spojrzenie demona, który z niedowierzaniem
spoglądał to na nią, to na anioła.
–
Coś
ty zrobiła? – zapytał wystraszony.
–
To
nie ja – zaprzeczyła pospiesznie. – Pomóż mi.
Theodor
nie ruszył się z miejsca. Omiatał spojrzeniem okolicę, ale nie
zauważył nic, co mogłoby go zaniepokoić. Warknął coś cicho pod
nosem, czego Erimia nie zrozumiała. Odsunął ją od Michała,
ściągnął pasek od spodni i przypiął nim skrzydła tak, żeby
przylegały do ciała. Gdy się wyprostował, przyjrzał się
ponownie sylwetce anioła, po czym przeniósł pytające spojrzenie
na dziewczynę.
–
Chyba
należą mi się spore wyjaśnienia.
–
Oczywiście,
ale nie teraz. Musimy zabrać go w bezpieczne miejsce.
–
My?
– Demon uniósł wysoko brwi.
–
Jesteś
tu, więc tak. Ktoś mu to zrobił i z pewnością nie będzie
zadowolony, jak się zorientuje, że zniknął.
–
Porwałaś
go? – Theodor nawet nie udawał wstrząśniętego.
–
Nie.
– Pokręciła głową. – Staram się go uratować, ale mi tego
nie ułatwiasz.
Mężczyzna
westchnął głośno, ale nie powiedział nic więcej. Pochylił się
tylko nad ciałem i uniósł je, jakby nic nie ważyło. Droga do
auta minęła w zupełnej ciszy.
Erimia
podbiegła do drzwi, żeby je otworzyć, a mężczyzna wrzucił do
środka Michała. I to dosłownie wrzucił, a na wściekłe
spojrzenie dziewczyny zareagował tylko wzruszeniem ramion, po czym
zatrzasnął drzwiczki.
Po
kilku sekundach oboje siedzieli w fotelach, a auto powoli sunęło na
przód.
–
Możesz
jechać szybciej? – Spojrzała na niego z ukosa.
–
Aksel
też się strasznie rządziła – odparował, nie spuszczając
wzroku z drogi, o ile przedzieranie się pomiędzy drzewami można
było nazwać drogą.
Erimia
nie zdążyła mu odpowiedzieć, bo bez najmniejszego ostrzeżenia
coś z impetem wpadło na auto. Samochód przekoziołkował na dach,
po czym znów na koła. Przednia szyba popękała, silnik zgasł.
Theodor spojrzał na towarzyszkę, która właśnie próbowała
odpiąć pasy. Czuł, jak coś wilgotnego spływa mu po twarzy.
Dotknął miejsca, z którego promieniował ostry ból, po czym z
łuku brwiowego wyciągnął kawałek szkła, a krew zaczęła płynąć
obficiej.
–
Co
to było? – Erimia w przerażeniu spojrzała na mężczyznę.
–
Nie
mam pojęcia. – Koszulą wycierał twarz i rozglądał się za
przyczyną wypadku. Zaklął pod nosem, wskazując punkt na niebie. –
Chyba ktoś się właśnie zorientował, że przewozimy pierdolonego
archanioła.
Nie
zdążył zareagować, gdy Erimia szarpnęła klamkę i niemal
wypadła z auta. Wpatrywała się przez chwilę w anioła górującego
nad nimi, a znamię rozgrzewało się boleśnie. Bezwiednie potarła
skórę. Zrobiła kilka chwiejnych kroków w przód.
–
Zabierz
go stąd. – W jej głosie słyszał błaganie.
Theodor
był pewien, że ona poświęci własne życie, żeby ochronić
Michała. Coś musiało być na rzeczy, bo była zdeterminowana.
Przecież jako człowiek nie miała najmniejszych szans z aniołem.
Nawet on by go nie pokonał. Gdy Erimia się oddalała od auta,
postanowił zrobić to, co powinien, jak tylko ona do niego
zadzwoniła. Wyciągnął komórkę, która na jego szczęście nie
uległa uszkodzeniu.
–
Szefie?
Mam problem i to poważny. Chodzi o tą dziewczynę i Michała.
Jesteśmy w rezerwacie.
Po
tych słowach Lucyfer się rozłączył, a Theodor wiedział, że już
jest w drodze. Później będzie się martwił tym, że diabeł go
ukarze.
Jęknął
cicho, gdy próbował się poruszyć. Był cały poobijany, a
wyglądało na to, że tylko on, bo oddalająca się dziewczyna
poruszała się już zupełnie płynnie i bez zachwiań. Widocznie to
on przyjął całą siłę uderzenia.
Szarpnął
nerwowo pas, który jak na złość nie miał zamiaru ustąpić.
Syknął przeciągle, bo dostrzegł, jak anioł ląduje przed Erimią,
a to, że nie złożył skrzydeł, nie wróżyło nic dobrego.
Znał
anioły, przecież jednemu z nich służył. Do tego widział, jak
walczą. Wtedy nigdy nie chowają skrzydeł, używają ich jako
broni, ale też jako tarczy, choć ten raczej nie miał przed kim się
bronić. Jakoś powątpiewał, żeby Erimia mogła skrzywdzić
świadomie jakiekolwiek stworzenie. Nawet demona. Nie liczył Elide,
ona była wyjątkową suką i jej się kilka dni nieprzytomności
zdecydowanie należało.
Theodor
krzyknął coś i znów szarpał pas, bo anioł uderzył dziewczynę
z taką siłą, że odrzuciło ją kilka metrów w tył. Próbowała
się podnieść, choć nie miała na to sił, a anioł zbliżał się
z uśmiechem. Teraz dopiero dostrzegł, że to była blondwłosa
anielica, a w jej oczach kryło się okrucieństwo. Zabije Erimię na
jego oczach, a on nic nie będzie mógł zrobić, bo był uwięziony
w cholernym aucie jak w konserwie.
W
czasie jednego uderzenia serca pomiędzy dziewczyną a anielicą
wylądował Lucyfer. Rozłożył szeroko czarne skrzydła,
zasłaniając tym samym kulącą się na ziemi dziewczynę.
–
Lucyferze.
– Blondynka cofnęła się, po czym delikatnie skinęła głową,
okazując tym szacunek przybyłemu.
–
Mishaja
– odpowiedział machinalnie, ale dopiero gdy ona złożyła
skrzydła, on zrobił to samo. – Ona jest pod moją opieką.
Nie
spuszczając anioła z oczu, pomógł wstać Erimii i wyszeptał coś
wprost do jej ucha, ta przytaknęła i w pośpiechu ruszyła w stronę
auta. Niestety teraz poruszanie się sprawiało jej ból, więc choć
chciała biec, mogła tylko iść. Anielica musiała coś jej
uszkodzić, ale później będzie zastanawiała się nad tym, co ma
połamane i jakich nowych organów potrzebuje. Była przerażona
spotkaniem z Mishają i tym, co odkryła, ale o tym też nie mogła
teraz myśleć. Jak już będzie bezpieczna, o ile taka możliwość
w ogóle istniała, to pomyśli o tej całej sytuacji z Mishają.
Obecnie najważniejszym było ochronienie Michała, przynajmniej w
jej mniemaniu.
Zerknęła
przez ramię w stronę Lucyfera. To, że on się tu znalazł, nie
świadczyło o niczym dobrym, ale w tym momencie była wdzięczna
losowi za jego obecność. Jak dotąd jej nie zabił, choć miał na
to ochotę. Poza tym właśnie uratował jej życie. I nie tylko
jej... Ona jest pod moją opieką – przywołała w myślach
jego słowa skierowane do anioła i się ich uczepiła, co w jakiś
pokręcony sposób przyniosło jej siłę i spokój.
Zacisnęła
zęby i ostatnie kilka metrów pokonała dość szybko jak na stan
jej ciała. Gdy dotarła do auta, Theodor nadal szarpał się z
pasem. Jego wściekłość aż unosiła się w powietrzu. Wsunęła
się na fotel pasażera, a on znieruchomiał. Wpatrywał się
przerażony w jej bladą twarz.
–
Powiedział,
że masz spróbować uruchomić silnik i zabrać Michała do domu. –
Odetchnęła głęboko, krzywiąc się przy tym, bo czuła każde
żebro z osobna.
–
A
ty? – zapytał, bo zauważył że o sobie nie wspomniała, a
wiedział, że ona na Lucyfera działa jak płachta na byka.
–
Też.
– Odchyliła głowę i przymknęła oczy.
Chciała
spać. W momencie gdy tylko usiadła, poczuła wszechogarniające
uczucie zmęczenia. Nie miała siły dalej walczyć. Chciała, żeby
to się już skończyło. Ta cała wyprawa po Michała, nawet po jej
tożsamość. Ale w momencie, gdy to pomyślała, znamię zapiekło,
aż głośno syknęła. Zmusiła się do otwarcia oczu i przyglądała
się Theodorowi, który starał się odpalić auto. W końcu silnik
zaskoczył i z głośnym rykiem ruszyli, zostawiając parę aniołów
za sobą. Teraz wystarczyło dojechać do rezydencji, a resztą będą
się martwić po powrocie diabła.
Pierwsze skojarzenie po przeczytaniu to "Córka łowcy demonów", książka, która bardzo przypadła mi do gustu przez co zaintrygował mnie ten rozdział. Podoba mi się :)
OdpowiedzUsuń_________________________
chalvinesblood.blogspot.com
Nie miałam okazji czytać, ale może się jeszcze uda. :)
UsuńMiło, że Cię zaciekawiło i się spodobało. Pozdrawiam!:)
Rozmowa Luny z Lucyferem… Lubię jej perspektywę, wiesz? :D Zaskoczyła go, to pewne, zwłaszcza że jej nie poznał. Wspólna przeszłość… Więc Luna zawdzięcza mu życie. Urocze jest to, jak się do niego zwraca i próbuje przemówić do porządku. Mam wrażenie, że liczy się z jej zdaniem bardziej niż okazał, a może po prostu obwinia się o to, że straciła skrzydła. Był wyraźnie zaskoczony, że ta świadomość jej nie przytłaczała, a ona nie przyszła z pretensjami.
OdpowiedzUsuńErimia bohaterka ^^ Czy muszę pisać, że rzucenie się w pojedynkę na ratunek Michałowi, było co najmniej głupim pomysłem? Jej upór zadziwia, zresztą tak jak i determinacja, którą włożyła w odnalezienie anioła. To, że później za wszelką cenę próbowała go wynieść… I zrzucenie z wysokości, auć :’) Ale to lepsze niż pozwolić mu zginąć!
Jak dla mnie Theodor jest mistrzem rozdziału :V Jego mina, jak zauważył, że wplątał się w ratowanie archanioła, musiała być epicka. To, że traktuje Michała jak worek ziemniaków, też mnie rozbawiło. Ratować Michała? Okej, obowiązać paskiem i do auta. Jestem zdziwiona, że nie wpakował go do bagażnika, żeby zaoszczędzić na miejscu i zachować czystość tapicerki xDDD
Atak Mishai mnie zaskoczył, zresztą tak jak i bohaterów. Chociaż nie tak jak pojawienie się Lucyfera. Ach, w końcu przyznał, że dziewczyna jest pod jego opieką… Rozmowy z Luną ostatecznie przyniosły pożądany skutek ;> Z tym, że to dalej nie wyjaśniało ataku anielicy i tego, że Michał wygląda jak po tygodniu w dziczy…
Nessa.