czwartek, 29 grudnia 2016

- 2.8 -

Minęło wiele długich lat, kiedy ostatnio rozmawiała z kimś ze swojego gatunku, ale jednak nadal potrafiła wyczuć ich obecność. A na górze kilka godzin temu z pewnością był Rafał. Znała przecież tego anioła doskonale, to on ją nauczał, zanim wciągnięto ją w szeregi walczących.
Odetchnęła głęboko, spoglądając na twarz rzeźby w parku. Zawsze szanowała Lucyfera. Wtedy, gdy prowadził oddział, do którego należała i walczyli ramię w ramię, później, gdy upadł i nawet teraz, gdy wydawał się być szalony. Szacunek... Tak wielu go straciło wobec tego potężnego anioła. I to tylko dlatego, że nie rozumieli, jaką rolę odgrywa w boskim planie. Nawet on sam tego nie rozumiał albo zwyczajnie nie chciał zaakceptować. Już niedługo się to zmieni, czuła to, ale najpierw musiała zmusić go, żeby pomógł tej biednej duszy.
– Lucyferze, bracie, usłysz mnie. Przybądź na moje wezwanie – szeptała to raz za razem, koncentrując się na tym jednym, jedynym upadłym aniele.
Luna nie miała pewności, czy uda jej się przywołać Lucyfera, wszak sama nie była już w stu procentach aniołem, ale musiała z nim porozmawiać. Zawsze mogła chodzić po mieście i wykrzykiwać jego imię, może zanim zostałaby zamknięta w zakładzie psychiatrycznym, to jakiś demon by się nią zainteresował. Uśmiechnęła się krzywo z powodu swoich pomysłów. Nigdy nie brakowało jej poczucia humoru.
Znów wypowiedziała wezwanie, powtarzała te kilka słów w kółko jak zaklęcie. W momencie gdy była niemal pewna, że jej nie słyszy, poczuła delikatny powiew powietrza. Na jej usta wypłynął delikatny uśmiech ulgi. Uniosła powieki, a on tam był. Stał przed nią z nieodgadnionym wyrazem twarzy, ale w jego oczach widziała wyraźne zaciekawienie. Nie poznał jej, to było pewne. Zresztą, czy poznałby ją ktokolwiek? Postarzała się, nie wyglądała jak anioł i jej aura też była inna, przypominała tą należącą do ludzi. Za to on nic się nie zmienił. Dokładnie tak go właśnie zapamiętała. Z zamyślenia wyrwały ją kroki na żwirowej ścieżce. Zamrugała, wpatrując się w jego oczy.
– Raczej zdarza się to bardzo rzadko, żeby człowiek wzywał diabła. – Usiadł obok Luny na ławce. – Ale nigdy nie zdarzyło się, żeby ktoś ośmielił się nazywać mnie swoim bratem.
Lucyfer przyjrzał się twarzy starszej pani. Zaintrygowała go. W normalnych warunkach nie ruszyłby się z piekła, ale skoro pozwoliła sobie nazywać go bratem, nie mógł puścić tego mimo uszu. Zastanawiał się, jak bardzo musi być to zdeprawowana dusza, a tu coś takiego. Kobieta była dobra, nie miał jej nic do zarzucenia.
Wzdrygnął się, gdy poczuł, jak jej dłoń zaciska się na jego palcach. Zaskoczyła go tym gestem. Nikt go nie dotykał, i to nie w tak ciepły, niemal czuły sposób. Nim zabrał rękę, kobieta odezwała się cichym, serdecznym głosem, który wprowadził go w jeszcze większą konsternację.
– Braciszku, to, że mnie nie poznajesz, niewiele zmienia. – Uśmiechnęła się szeroko, patrząc mu w oczy, które rozszerzyły się w zdziwieniu. – Wojna z ciemnością. Drugi rząd, trzecia z prawej. Uratowałeś mnie piątego dnia bitwy, później walczyłam przy twoim boku do samego końca.
Niemal dało się słyszeć, jak trybiki w jego umyśle odnajdują wspomnienia z zamierzchłych czasów. Pamiętał doskonale tamtą wojnę. Zbyt wielu poległo, ale wygrali. Pamiętał ją. Wystraszona, młoda anielica. Nie była nauczona walki. Miała być prawą ręką Rafała, ale wtedy wszyscy zostali włączeni do anielskiej armii.
– Luna – wyszeptał tak cicho, że niemal nie dosłyszała. – Ale...
– Nie jestem już aniołem. – Skinęła, choć nie wyglądało, żeby ten fakt sprawiał jej przykrość. – Jakiś czas po tym, jak odszedłeś, a Samael wywołał bunt, zabrali mi skrzydła. Zresztą jak wielu z nas.
– Przykro mi. – Słowa Lucyfera były szczere, ale jednocześnie czuł wściekłość, która kiełkowała w nim na myśl o pozbawianiu jego pobratymców skrzydeł.
Skrzydła dla anioła były wszystkim. Całym jego jestestwem, a oni tak po prostu je zabierali? Poza tym kim byli oni? Kto dał im takie prawo... Michał nigdy nic o tym nie wspominał, choć ciągle rozmawiali po upadku Lucyfera. Może sam o tym nie wiedział, ale czy to w ogóle możliwe... Przecież był jednym z najważniejszych, jak nie najważniejszym aniołem. Mężczyzna wypuścił powoli powietrze, gdyby wiedział... Gdyby tylko wiedział...
Podniósł wzrok na Lunę. Wpatrywał się w nią przez chwilę, szukając w jej spojrzeniu oskarżenia, że jej nie uratował przed pozbawieniem skrzydeł, ale nie dostrzegł nic takiego. Nie widział w niej śladu żalu czy złości na braci i siostry. Uśmiechnął się i po prostu ją objął. Czuł, jak ciepło i dobroć bije od niej, wnikając w jego chłodną skórę.
– Nie wezwałam cię na wspominki. – Wyswobodziła się z uścisku, a w jej oczach nadal gościła radość. Naprawdę cieszyła się, że go widzi, że może z nim porozmawiać, ale była inna, znacznie ważniejsza sprawa do omówienia. – Jest pewna kobieta.
– Już mi się to nie podoba. – Pokręcił głową, ale czekał na dalsze informacje.
– Wiem, że jest wyjątkowa, choć nie potrafię określić, w jaki sposób. Nadal potrafię zaglądać w ludzkie dusze, ale ona jest... – Zastanowiła się nad doborem odpowiednich słów. – Jej dusza jest jasna, ale jest też jakiś cień. Zupełnie jakby się w niej ukrył, jakby nie należał do niej. A na dodatek wyczułam obecność Rafała. Rozmawiał z nią.
– Skoro Rafał nad nią czuwa... – Wzruszył ramionami, ale Luna potrząsnęła gwałtownie głową, nie pozwalając mu rozwinąć dalej myśli.
– Nie czuwa. Znasz go przecież. Nie jest typem anioła stróża, nawet dla kogoś bardzo ważnego. Zawsze wymigiwał się od odpowiedzialności za ludzi. Siedział tylko w tym swoim pokoju nad mapami i śledził wszystkich jak stary podglądacz. – Zaśmiała się na własne stwierdzenie. W kolejnej sekundzie znów była poważna i zatroskana. – Ona potrafi wzywać anioły. Podejrzewam, że nawet ty nie mógłbyś się przeciwstawić. Erimia jest dobra, ale zagubiona i przestraszona. Polubiłam tę dziewczynę. Czuję, że musisz jej pomóc.
Dopiero po chwili Luna zauważyła, że Lucyfer siedzi spięty, a szczęki ma zaciśnięte. Zamrugała kilkukrotnie. Dotarło do niej, że Lucyfer poznał Erimię i to z pewnością o nim mówiła, gdy wspominała o mężczyźnie z chęcią mordu w oczach.
– Nie proś mnie o to – wycedził, z trudem opanowując emocje.
– Lucyferze... – Ostrożnie położyła dłoń na jego ramieniu. – ...tylko ty możesz pomóc.
– Niech on jej pomoże! – warknął, nagle wstając.
– A skąd wiesz, że właśnie tego nie robi? Może właśnie po to przyprowadził ją do tego miasta, żeby spotkała na swojej drodze właśnie ciebie?
– I dlatego wygląda jak... – Nie mógł wypowiedzieć jej imienia. Ukłucie w sercu na nowo rozpaliło w nim fale złości. Powoli wypuścił powietrze, starając się zapanować nad sobą.
– Ona bez ciebie umrze, a jak tak się stanie, to nigdy sobie tego nie wybaczysz. Tak samo jak nie możesz wybaczyć sobie, że Aksel zginęła, ratując ciebie.
Wciągnął powietrze ze świstem. Luna mówiła prawdę, ale to i tak nie umniejszyło bólu, który odczuwał każdego dnia, gdy o tym myślał. Nic nie mógł wtedy zrobić. Ona poświęciła się, żeby on przeżył. Aksel podjęła tę decyzję świadomie i samodzielnie. Była samym dobrem. Zapewne chciałaby, żeby pomógł Erimii.
– Rozmawiałem z nią – przyznał, przeczesując palcami włosy. – Sprawdziłem jej wspomnienia. Nie znalazłem tam nic, co mogłoby mnie choć naprowadzić na to, kim jest. Michał też ją sprawdził. Znalazł tylko blokadę nałożoną przez anioła.
– Anioł ingerował? – Luna nie starała się ukryć zaskoczenia i niepokoju. – Ten cień w jej duszy... Jeśli mam rację, to grozi jej większe niebezpieczeństwo, niż ci się wydaje.
– Nie nadążam za twoim tokiem myślenia. – Patrzył na nią, mrużąc oczy, sam nie do końca pewien, czy powinien zacząć się martwić, czy ją zignorować.
– Dusza jest tworem, który można kształtować. – Uniosła dłoń, gdy chciał jej przerwać. – Sądzę, że ten cień w Erimii to kawałek duszy anioła, który próbuje ukryć to, że postępuje źle. Nie chce upaść, więc podzielił duszę i maskuję ją w człowieku.
– Komplikujesz mi życie. – Lucyfer uśmiechnął się słabo, wyciągając jednocześnie komórkę z kieszeni. – Zobaczę, co da się zrobić z tą dziewczyną, ale nie licz na wiele.
– Dziękuję. – Luna wstała i uścisnęła wolną dłoń mężczyzny. Tak jak Erimia, nadal widziała w nim dobro.
Lucyfer odebrał telefon, gdy oddalał się jedną z bocznych ścieżek. Zamienił kilka słów, po czym bez najmniejszego ostrzeżenia rozłożył szeroko skrzydła i wzbił się w powietrze.

***

Szła przed siebie, kolejny raz potykając się o jakiś wystający korzeń. Tutaj drzewa rosły gęściej, a i nie brakowało niskich krzewów, które zaczepiały się o materiał spodni przy każdym pojedynczym kroku. Erimia zatrzymała się tylko po to, żeby wyciągnąć z plecaka butelkę wody. Zrobiła kilka małych łyków, rozglądając się przy okazji dookoła. Była niedaleko. Czuła to wewnątrz siebie. Schowała wodę i dziarsko ruszyła przed siebie. Nie spodziewała się, że Michał może być tak blisko miasta, ale rezerwat był zamknięty dla ludzi, więc nikt by go tu nie znalazł.
Po kilku kolejnych metrach wyszła spomiędzy drzew, a przed nią niemal wyrosła skalna ściana. Wciągnęła ze świstem powietrze. Nie była przygotowana na wspinaczkę. Zrobiła kilka kroków w jedną stronę, potem zawróciła. Cały czas wodziła palcami po skale, jakby to miało w czymś pomóc. Ale chropowata struktura dodawała otuch, pozwalała na zebranie myśli.
Erimia cofnęła się pod linię drzew i jeszcze raz omiotła spojrzeniem masywną powierzchnię. Tym razem dostrzegła coś, czego nie widziała wcześniej. Kilka metrów dalej znajdowała się wąska półka skalna porośnięta mchem, a nad nią majaczyła szczelina. Zmrużyła oczy, skupiając się tylko na tym elemencie. Wtedy triquetra zrobiła się przyjemnie ciepła. Uśmiechnęła się z zadowoleniem. Tam właśnie znajdzie Michała.
Bez dalszej zwłoki podbiegła do miejsca, z którego mogła zacząć wspinaczkę. Wiele się nie zastanawiając, po prostu zaczęła wdrapywać się po skale. Na jej szczęście nie było to zbyt wysoko, przynajmniej tak się wydawało, gdy stała na dole z zadartą głową, ale teraz, gdy spoglądała w dół, nie była tego taka pewna.
Erimia przełknęła z trudem ślinę, zmuszając się jednocześnie do odwrócenia wzroku. Nie miała teraz czasu na zastanawianie się, jak się stąd wydostanie, to nastąpi później, jak już znajdzie nieszczęśnika.
Przez szczelinę przeszła bez trudu. Nie była tak wąska, jak początkowo sądziła. Zamrugała kilka razy, żeby przyzwyczaić wzrok do wszechobecnej ciemności. Na niewiele się to zdało, więc przesuwała się wzdłuż ściany po omacku. Dopiero gdy uderzyła stopą o kamień, przypomniała sobie, że przecież przecież wzięła latarkę. W pośpiechu wyciągnęła ją z plecaka i już po kilku sekundach snop jasnego światła prowadził ją przez skalny korytarz.
W końcu dotarła do pieczary, gdzie przy każdym kroku jej tenisówki w styczności z podłożem mlaskały głośno. Pośpiesznie przesuwała światło, bo nie mogła dostrzec nigdzie Michała. Już miała zacząć panikować, gdy zauważyła skrawek czegoś jasnego. Podbiegła szybko w tamto miejsce. Znalazła anioła. Był cały pokryty brudem, jakby ktoś specjalnie rozmazał na nim błoto.
Kucnęła przy ciele i potrząsnęła za ramiona. Niestety nic się nie stało. Mężczyzna nie dawał żadnych oznak życia.
– Michale, słyszysz mnie? – Znów nim potrząsnęła, ale jedyną zmianą było to, że znamię zaczęło pulsować ciepłem.
Jak niby miała go wyciągnąć z tej skały? Może nie był potężnej budowy, ale z pewnością rozłożone skrzydła nie ułatwiały zadania.
Wyciągnęła chusteczkę i wodę, po czym obmyła twarz anioła. Ta czynność pozwoliła jej na chwilę zastanowienia. Przyjrzała się jego bladej twarzy. Wyglądał, jakby spał. Jęknęła, gdy latarka spadła w błoto. Nie mogła się poddać, musi sobie poradzić. Przecież to nic takiego wyciągnąć nieprzytomnego archanioła z ciemnej groty, która znajdowała się kilka metrów nad ziemią, a później przenieść go w jakieś bezpieczne miejsce. Tak... To było zdecydowanie niemożliwe do wykonania. Na moment przygryzła dolną wargę. Niczym nie ryzykowała, dzwoniąc do Theodora. Najwyżej jej odmówi. Gdy w końcu wygmerała z plecaka telefon, okazało się, że nie ma zasięgu. Zacisnęła zęby wściekła, ale nie wydała choćby najcichszego dźwięku. Wcisnęła komórkę do kieszeni, zarzuciła plecak na ramiona i stanęła za aniołem.
Modląc się w duchu, żeby miała dość sił, chwyciła za ręce bezwładnego mężczyzny. Sprawę utrudniały skrzydła. Musiała uważać, żeby ich nie nadepnąć. Zrobiła kilka kroków w tył i, o dziwo, nie kosztowało to zbyt wiele wysiłku. Błoto ułatwiało ciągnięcie Michała w stronę korytarza; gorzej będzie, gdy podłoże stanie się suche i twarde.
Przemieszczając się coraz bliżej wyjścia, robiło się węziej, a co za tym szło, skrzydła haczyły o ściany. Miała tylko nadzieję, że ich przez to nie pokaleczy.
Gdy dotarła do wyjścia, sapnęła, kładąc ostrożnie głowę anioła na skalistym podłożu. Była wykończona, a zostało jej jeszcze zejście na dół. Sama będzie miała z tym problem, a co dopiero z Michałem. Przecież nie przerzuci sobie go przez ramię i nie zniesie na dół.
Usiadła, żeby przez chwilę odpocząć i pomyśleć. Wypiła resztkę wody. Przetarła twarz dłońmi, pozostawiając na czole smugę brudu. Wzięła kilka głębokich oddechów, po czym wstała.
Na wyświetlaczu dostrzegła jedną, słabą kreskę zasięgu i zanim ona zniknęła, szybko wybrała połączenie. Nie musiała czekać długo. Po kilku sekundach Theodor odebrał. Nie wdawała się w szczegóły. Wiedziała, że nie lubił aniołów, a zwłaszcza tak potężnych jak Michał. Poinformowała go tylko, że potrzebuje pilnie pomocy i wszystko wyjaśni mu na miejscu. Zgodził się bez wahania, co w przypadku demona było zaskakujące, ale przecież ona wierzyła, że każdy ma w sobie dobro. Wszystko zależało od dokonanych wyborów.
Gdy tylko schowała telefon, pochyliła się nad aniołem i go zepchnęła, zanim zdążyła się rozmyślić. Nie spojrzała w dół, nie chciała. I tak przerażało ją to, co właśnie zrobiła.
Pospiesznie zaczęła schodzić po skalistej ścianie. Tak się spieszyła, że kilka razy omal nie spadła. Dłonie miała pokaleczone i z drobnych ran sączyła się krew, ale gdy tylko stopy dotknęły ziemi, ręce wytarła o spodnie i pędem rzuciła się w stronę leżącego anioła.
Oglądała go gorączkowo. Wydawało się, że nie doznał żadnego urazu. Skrzydła też były całe, każde pióro na swoim miejscu. Westchnęła cicho z ulgą. Ale nie pozwoliła sobie na kolejny odpoczynek, tylko ciągnęła ciało Michała w stronę drzew. Po drugiej stronie będzie czekał na nią Theodor.
Stanęła jak wryta, gdy usłyszała za plecami szelest. Gwałtownie odwróciła głowę i napotkała spojrzenie demona, który z niedowierzaniem spoglądał to na nią, to na anioła.
– Coś ty zrobiła? – zapytał wystraszony.
– To nie ja – zaprzeczyła pospiesznie. – Pomóż mi.
Theodor nie ruszył się z miejsca. Omiatał spojrzeniem okolicę, ale nie zauważył nic, co mogłoby go zaniepokoić. Warknął coś cicho pod nosem, czego Erimia nie zrozumiała. Odsunął ją od Michała, ściągnął pasek od spodni i przypiął nim skrzydła tak, żeby przylegały do ciała. Gdy się wyprostował, przyjrzał się ponownie sylwetce anioła, po czym przeniósł pytające spojrzenie na dziewczynę.
– Chyba należą mi się spore wyjaśnienia.
– Oczywiście, ale nie teraz. Musimy zabrać go w bezpieczne miejsce.
– My? – Demon uniósł wysoko brwi.
– Jesteś tu, więc tak. Ktoś mu to zrobił i z pewnością nie będzie zadowolony, jak się zorientuje, że zniknął.
– Porwałaś go? – Theodor nawet nie udawał wstrząśniętego.
– Nie. – Pokręciła głową. – Staram się go uratować, ale mi tego nie ułatwiasz.
Mężczyzna westchnął głośno, ale nie powiedział nic więcej. Pochylił się tylko nad ciałem i uniósł je, jakby nic nie ważyło. Droga do auta minęła w zupełnej ciszy.
Erimia podbiegła do drzwi, żeby je otworzyć, a mężczyzna wrzucił do środka Michała. I to dosłownie wrzucił, a na wściekłe spojrzenie dziewczyny zareagował tylko wzruszeniem ramion, po czym zatrzasnął drzwiczki.
Po kilku sekundach oboje siedzieli w fotelach, a auto powoli sunęło na przód.
– Możesz jechać szybciej? – Spojrzała na niego z ukosa.
– Aksel też się strasznie rządziła – odparował, nie spuszczając wzroku z drogi, o ile przedzieranie się pomiędzy drzewami można było nazwać drogą.
Erimia nie zdążyła mu odpowiedzieć, bo bez najmniejszego ostrzeżenia coś z impetem wpadło na auto. Samochód przekoziołkował na dach, po czym znów na koła. Przednia szyba popękała, silnik zgasł. Theodor spojrzał na towarzyszkę, która właśnie próbowała odpiąć pasy. Czuł, jak coś wilgotnego spływa mu po twarzy. Dotknął miejsca, z którego promieniował ostry ból, po czym z łuku brwiowego wyciągnął kawałek szkła, a krew zaczęła płynąć obficiej.
– Co to było? – Erimia w przerażeniu spojrzała na mężczyznę.
– Nie mam pojęcia. – Koszulą wycierał twarz i rozglądał się za przyczyną wypadku. Zaklął pod nosem, wskazując punkt na niebie. – Chyba ktoś się właśnie zorientował, że przewozimy pierdolonego archanioła.
Nie zdążył zareagować, gdy Erimia szarpnęła klamkę i niemal wypadła z auta. Wpatrywała się przez chwilę w anioła górującego nad nimi, a znamię rozgrzewało się boleśnie. Bezwiednie potarła skórę. Zrobiła kilka chwiejnych kroków w przód.
– Zabierz go stąd. – W jej głosie słyszał błaganie.
Theodor był pewien, że ona poświęci własne życie, żeby ochronić Michała. Coś musiało być na rzeczy, bo była zdeterminowana. Przecież jako człowiek nie miała najmniejszych szans z aniołem. Nawet on by go nie pokonał. Gdy Erimia się oddalała od auta, postanowił zrobić to, co powinien, jak tylko ona do niego zadzwoniła. Wyciągnął komórkę, która na jego szczęście nie uległa uszkodzeniu.
– Szefie? Mam problem i to poważny. Chodzi o tą dziewczynę i Michała. Jesteśmy w rezerwacie.
Po tych słowach Lucyfer się rozłączył, a Theodor wiedział, że już jest w drodze. Później będzie się martwił tym, że diabeł go ukarze.
Jęknął cicho, gdy próbował się poruszyć. Był cały poobijany, a wyglądało na to, że tylko on, bo oddalająca się dziewczyna poruszała się już zupełnie płynnie i bez zachwiań. Widocznie to on przyjął całą siłę uderzenia.
Szarpnął nerwowo pas, który jak na złość nie miał zamiaru ustąpić. Syknął przeciągle, bo dostrzegł, jak anioł ląduje przed Erimią, a to, że nie złożył skrzydeł, nie wróżyło nic dobrego.
Znał anioły, przecież jednemu z nich służył. Do tego widział, jak walczą. Wtedy nigdy nie chowają skrzydeł, używają ich jako broni, ale też jako tarczy, choć ten raczej nie miał przed kim się bronić. Jakoś powątpiewał, żeby Erimia mogła skrzywdzić świadomie jakiekolwiek stworzenie. Nawet demona. Nie liczył Elide, ona była wyjątkową suką i jej się kilka dni nieprzytomności zdecydowanie należało.
Theodor krzyknął coś i znów szarpał pas, bo anioł uderzył dziewczynę z taką siłą, że odrzuciło ją kilka metrów w tył. Próbowała się podnieść, choć nie miała na to sił, a anioł zbliżał się z uśmiechem. Teraz dopiero dostrzegł, że to była blondwłosa anielica, a w jej oczach kryło się okrucieństwo. Zabije Erimię na jego oczach, a on nic nie będzie mógł zrobić, bo był uwięziony w cholernym aucie jak w konserwie.
W czasie jednego uderzenia serca pomiędzy dziewczyną a anielicą wylądował Lucyfer. Rozłożył szeroko czarne skrzydła, zasłaniając tym samym kulącą się na ziemi dziewczynę.
– Lucyferze. – Blondynka cofnęła się, po czym delikatnie skinęła głową, okazując tym szacunek przybyłemu.
– Mishaja – odpowiedział machinalnie, ale dopiero gdy ona złożyła skrzydła, on zrobił to samo. – Ona jest pod moją opieką.
Nie spuszczając anioła z oczu, pomógł wstać Erimii i wyszeptał coś wprost do jej ucha, ta przytaknęła i w pośpiechu ruszyła w stronę auta. Niestety teraz poruszanie się sprawiało jej ból, więc choć chciała biec, mogła tylko iść. Anielica musiała coś jej uszkodzić, ale później będzie zastanawiała się nad tym, co ma połamane i jakich nowych organów potrzebuje. Była przerażona spotkaniem z Mishają i tym, co odkryła, ale o tym też nie mogła teraz myśleć. Jak już będzie bezpieczna, o ile taka możliwość w ogóle istniała, to pomyśli o tej całej sytuacji z Mishają. Obecnie najważniejszym było ochronienie Michała, przynajmniej w jej mniemaniu.
Zerknęła przez ramię w stronę Lucyfera. To, że on się tu znalazł, nie świadczyło o niczym dobrym, ale w tym momencie była wdzięczna losowi za jego obecność. Jak dotąd jej nie zabił, choć miał na to ochotę. Poza tym właśnie uratował jej życie. I nie tylko jej... Ona jest pod moją opieką – przywołała w myślach jego słowa skierowane do anioła i się ich uczepiła, co w jakiś pokręcony sposób przyniosło jej siłę i spokój.
Zacisnęła zęby i ostatnie kilka metrów pokonała dość szybko jak na stan jej ciała. Gdy dotarła do auta, Theodor nadal szarpał się z pasem. Jego wściekłość aż unosiła się w powietrzu. Wsunęła się na fotel pasażera, a on znieruchomiał. Wpatrywał się przerażony w jej bladą twarz.
– Powiedział, że masz spróbować uruchomić silnik i zabrać Michała do domu. – Odetchnęła głęboko, krzywiąc się przy tym, bo czuła każde żebro z osobna.
– A ty? – zapytał, bo zauważył że o sobie nie wspomniała, a wiedział, że ona na Lucyfera działa jak płachta na byka.
– Też. – Odchyliła głowę i przymknęła oczy.
Chciała spać. W momencie gdy tylko usiadła, poczuła wszechogarniające uczucie zmęczenia. Nie miała siły dalej walczyć. Chciała, żeby to się już skończyło. Ta cała wyprawa po Michała, nawet po jej tożsamość. Ale w momencie, gdy to pomyślała, znamię zapiekło, aż głośno syknęła. Zmusiła się do otwarcia oczu i przyglądała się Theodorowi, który starał się odpalić auto. W końcu silnik zaskoczył i z głośnym rykiem ruszyli, zostawiając parę aniołów za sobą. Teraz wystarczyło dojechać do rezydencji, a resztą będą się martwić po powrocie diabła.

3 komentarze:

  1. Pierwsze skojarzenie po przeczytaniu to "Córka łowcy demonów", książka, która bardzo przypadła mi do gustu przez co zaintrygował mnie ten rozdział. Podoba mi się :)

    _________________________
    chalvinesblood.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie miałam okazji czytać, ale może się jeszcze uda. :)
      Miło, że Cię zaciekawiło i się spodobało. Pozdrawiam!:)

      Usuń
  2. Rozmowa Luny z Lucyferem… Lubię jej perspektywę, wiesz? :D Zaskoczyła go, to pewne, zwłaszcza że jej nie poznał. Wspólna przeszłość… Więc Luna zawdzięcza mu życie. Urocze jest to, jak się do niego zwraca i próbuje przemówić do porządku. Mam wrażenie, że liczy się z jej zdaniem bardziej niż okazał, a może po prostu obwinia się o to, że straciła skrzydła. Był wyraźnie zaskoczony, że ta świadomość jej nie przytłaczała, a ona nie przyszła z pretensjami.
    Erimia bohaterka ^^ Czy muszę pisać, że rzucenie się w pojedynkę na ratunek Michałowi, było co najmniej głupim pomysłem? Jej upór zadziwia, zresztą tak jak i determinacja, którą włożyła w odnalezienie anioła. To, że później za wszelką cenę próbowała go wynieść… I zrzucenie z wysokości, auć :’) Ale to lepsze niż pozwolić mu zginąć!
    Jak dla mnie Theodor jest mistrzem rozdziału :V Jego mina, jak zauważył, że wplątał się w ratowanie archanioła, musiała być epicka. To, że traktuje Michała jak worek ziemniaków, też mnie rozbawiło. Ratować Michała? Okej, obowiązać paskiem i do auta. Jestem zdziwiona, że nie wpakował go do bagażnika, żeby zaoszczędzić na miejscu i zachować czystość tapicerki xDDD
    Atak Mishai mnie zaskoczył, zresztą tak jak i bohaterów. Chociaż nie tak jak pojawienie się Lucyfera. Ach, w końcu przyznał, że dziewczyna jest pod jego opieką… Rozmowy z Luną ostatecznie przyniosły pożądany skutek ;> Z tym, że to dalej nie wyjaśniało ataku anielicy i tego, że Michał wygląda jak po tygodniu w dziczy…

    Nessa.

    OdpowiedzUsuń