Zamrugała
kilka razy, chcąc przyzwyczaić się do panującego wokół niej
półmroku. Nie poznawała pomieszczenia, w którym się aktualnie
znajdowała, ale to w sumie nie miało dla niej najmniejszego
znaczenia. Podniosła się do pozycji siedzącej, a atłasowy
materiał zsunął się z niej z cichym szelestem. Jej wzrok sam
powędrował do wnętrza lewego nadgarstka. Pogładziła delikatnie
skórę, a na jej usta wypłynął delikatny uśmiech.
Odgarnęła
do tyłu długie włosy i spojrzała przed siebie, wprost na kominek,
w którym wesoło tańczyły płomienie. Blask ognia odbijał się od
surowych ścian, tworząc na nich tajemnicze cienie. Zsunęła stopy
na chłodną posadzkę, którą tworzyły duże, kamienne płyty, a
gdy podniosła się z posłania, jak na zawołanie zapłonęły
pochodnie przytwierdzone gdzieniegdzie do ścian. Powoli przesunęła
się wzdłuż łóżka, przeciągając palcami po miękkiej pościeli.
Zdecydowanie
nigdy tutaj nie była. Komnata nie należała do niej, tak samo jak
suknia opadająca
do
samej ziemi, którą miała na sobie. Jedynie mogła się domyślać,
kto za tym wszystkim stał, a na samo wspomnienie jego imienia po
plecach przebiegał jej przyjemny dreszcz.
Odwróciła
się w stronę drzwi i ruszyła ku nim leniwym krokiem. Gdy stanęła
tuż przed drewnianą powierzchnią, a jej dłoń zawisła zaledwie
kilka centymetrów nad żeliwną klamką, serce delikatnie
przyspieszyło swój bieg. Z sekundy na sekundę podekscytowanie w
niej rosło, a potrzeba znalezienia Lucyfera stawała się coraz
silniejsza. Co prawda mogła go wezwać, ale to wydawało jej się
niewłaściwe. Chciała sama go odnaleźć i opowiedzieć o tym
wszystkim,
co
przeżyła, co wiedziała. Mimo że nadal to wszystko
wydawało
jej się co najmniej absurdalne i tak bardzo nierealne, że momentami
sama miała wątpliwości odnośnie własnego zdrowia psychicznego,
to wątpliwości szybko mijały, zastąpione przez stuprocentową
pewność. On istniał.
Otworzyła
drzwi, a podmuch zimnego powietrza przyprawił ją o gęsią skórkę.
Uśmiechnęła się delikatnie do dwóch mężczyzn, którzy
najwidoczniej jej pilnowali, a wnosząc po ich minach, nie
spodziewali się, że ona wyjdzie z komnaty.
Nie
zważając na ich pytające spojrzenia, zamknęła za sobą drzwi, a
gdy chciała ruszyć ciemnym korytarzem, jeden z nich chwycił ją za
ramię. Uścisk nie był mocny, wręcz przeciwnie, był bardzo
subtelny, ale i tak spojrzała ze zdziwieniem na palce oplatające
jej rękę.
–
Przepraszam.
– Mężczyzna szybko się zreflektował i zabrał dłoń,
w
zamian zastępując jej drogę. – Pójdę po szefa, a ty lepiej,
żebyś tu została.
–
Niby
dlaczego? – rzuciła lekkim, niemal zaczepnym tonem, a uśmiech
znów błąkał się na jej ustach, czym zdecydowanie wprowadziła w
konsternację obu mężczyzn.
–
Tu
nie jest bezpiecznie dla kogoś...
–
Innego
niż demon? – przerwała blondynowi, który dotychczas stał za jej
plecami. Spojrzała na niego przez ramię, a on tylko jej przytaknął.
– Potrafię się przed wami bronić, a Lucyfera znajdę sama.
Nie
czekając na ich reakcję, ruszyła przed siebie. Tym razem piekielne
korytarze wydały jej się inne, jakby przyjaźniejsze, choć
panującego w nich chłodu nie potrafiła tak po prostu zignorować.
Czuła, jak przylegał do jej skóry, ale nie zabierał jej własnego
ciepła. Doświadczenie zdecydowanie należało do tych niezwykłych,
chociaż wszystko,
co
wiązało się z aniołami czy też demonami takie było. I dopiero
teraz zaczęła to dostrzegać, a co najważniejsze – w pełni
akceptować. Może i urodziła się człowiekiem, ale doskonale
zdawała sobie sprawę, że przestała stanowić w pełni ludzką
istotę.
Pogrążona
we własnych myślach, nawet nie zwracała uwagi na to,
dokąd
idzie. Nogi same ją niosły, zupełnie jakby znała to miejsce na
pamięć z jego każdym, najmniejszym zakamarkiem. Szła pewnie przed
siebie i nawet na sekundę nie zawahała się, gdy miała skręcić w
któryś z bocznych korytarzy. Materiał sukni szeleścił przy
każdym kroku i zdawał się być jedynym dźwiękiem, który
towarzyszył jej podczas wędrówki po piekielnym labiryncie. Nawet
nagle zapalające się pochodnie, które przytwierdzono do ścian,
nie wydawały z siebie choćby najcichszego szmeru.
Zatrzymała
się przed wielkimi drzwiami z połyskującego, ciemnego drewna.
Uniosła dłoń, chcąc je pchnąć, ale nim jej opuszki dotknęły
powierzchni, ta się sama odsunęła, wpuszczając ją do środka.
Zrobiła
kilka nieśmiałych kroków do przodu, jakby w obawie, że jej
nadzieje okażą się płonne. Tak bardzo chciała go zobaczyć,
przekonać się, że teraz wszystko się ułoży.
Wstrzymała
oddech, gdy w pomieszczeniu wszyscy zamilkli, a kilka par oczu
wpatrywało się wprost w nią. Ale ona nie zwracała uwagi na nich
wszystkich, ją interesowała tylko jedna osoba, która w równym
stopniu co pozostali była zaskoczona jej widokiem.
Gdy
ich spojrzenia się skrzyżowały, znów zaczęła oddychać, a na
ustach pojawił się lekki, niemal niezauważalny uśmiech. Nie
wiedziała,
czy
on to zauważył, czy poczuł radość z faktu, że się obudziła,
ale w jego oczach coś się zmieniło. Granatowa barwa tęczówek
przyjęła cieplejszy odcień, w którym mogłaby zatonąć.
–
Wyjdźcie.
– Jedno słowo, mimo że wypowiedziane spokojnym głosem, w
zalegającej ciszy wydało się głośnym rozkazem.
Wszyscy
pośpiesznie ruszyli do wyjścia, nie odważając
się
na niepotrzebną zwłokę. Tylko Theodor szedł powoli z uśmiechem,
nie spuszczając wzroku z kobiety. Zupełnie jakby wiedział,
po
co przyszła i kim była, a co najistotniejsze, jakby jej obecność
go cieszyła. Gdy ją mijał, skinął jej lekko, co odwzajemniła z
szerokim uśmiechem.
W
końcu usłyszała trzask zamykanych drzwi, co znaczyło tyle, że
została sama z Lucyferem. Zaplotła przed sobą dłonie i podniosła
na niego wzrok. Próbowała odgadnąć, co on
tak
właściwie myśli. Mógł czuć się zdezorientowany, co do tego nie
miała żadnych wątpliwości, niemniej w tym momencie jego
zachowanie wywoływało u niej rozbawienie. Zakłopotany Książę
Ciemności nie należał do częstych zjawisk.
–
Cześć.
– Uśmiechnęła się delikatnie i zrobiła krok w stronę
mężczyzny, który wpatrywał się w nią bez mrugnięcia. –
Znajdziesz dla mnie chwilę?
–
Wiesz,
kim jestem? – zapytał od niechcenia, ale pojedyncza nuta przy
ostatnim słowie, zdradziła jego zdenerwowanie.
–
Och,
tak. – Ochoczo przytaknęła, po czym przesunęła się kawałek do
przodu. – Wiem,
kim
jesteś. I w końcu wiem,
kim
ja jestem, a przede wszystkim dlaczego. – Zamilkła na kilka
sekund, a gdy znów się odezwała, uśmiechała się szeroko. –
Teraz wszystko jest prostsze. Znacznie więcej rozumiem.
–
Ale
ja chyba nadal nie. – Lucyfer oparł się o stół, a dłonie
schował w kieszeniach spodni. – Wezwałaś mnie, gdy Mishaja cię
zaatakowała. Mogłaś zawołać Michała.
–
Dlaczego
miałabym wzywać Michała? – Zmrużyła oczy, zastanawiając się
nad własnym pytaniem, a gdy dotarł do niej sens słów Lucyfera,
pokręciła energicznie głową. Z cichym śmiechem pokonała
odległość dzielącą ją od mężczyzny, a gdy zatrzymała się
tuż przed nim, położyła dłonie na jego policzkach, po czym
wspięła się na palce i, zanim zareagował, złożyła delikatny
pocałunek na jego ustach. – Bardzo długo na to czekałam.
–
Aksel?
– wyszeptał z niedowierzaniem. – Jak to możliwe? Przecież
umarłaś.
–
Chcesz
teraz o tym rozmawiać? – Uniosła jedną brew w górę, po czym
odgarnęła włosy do tyłu i się odsunęła. – Dobrze. Więc od
czego zacząć? Może od tego, że bardzo nieładnie się zachowałeś,
gdy przyszłam do ciebie i chciałeś mnie udusić. – Przyłożyła
na moment dłonie do szyi. – A to całe skanowanie głowy jest
strasznie nieprzyjemne. Liczę, że mi to wynagrodzisz.
–
To
nie byłaś ty.
–
Nie
byłam ja? – Skrzyżowała ręce na piersi. – Oczywiście, że to
byłam ja. I czym prędzej to zaakceptujesz i przyznasz się, że
zachowywałeś się jak palant wobec swojej ukochanej, tym prędzej
zakończymy rozmowę i przejdziemy do przyjemniejszej części tego
spotkania.
Lucyfer
otworzył usta, ale po chwili je zamknął. Dotychczasowe napięcie
opuściło jego ciało, pozostawiając czystą dezorientację i
niedowierzanie. Z jednej strony chciał jej tak po prostu uwierzyć,
ale z drugiej nadal czuł wątpliwości, które kazały mu mieć się
na baczności.
–
Skąd
mam wiedzieć, że ty to naprawdę, Aksel? Że to nie jakiś kolejny
żart Ojca?
–
Och,
aniele małej wiary. – Radosny śmiech rozniósł się po sali, a
ona znów stanęła tuż przed mężczyzną. – Gdy zginęłam,
przeniosłam się do pewnego miejsca, jakby powstałego z mgły, a
może chmur... Ale to nie jest teraz istotne...
–
Spotkał
się z tobą? – zapytał zszokowany, ale nawet nie drgnął, gdy
przytaknęła. – Czego chciał?
–
Zaraz
czego chciał... – Aksel przewróciła teatralnie oczami. –
Rozmawialiśmy trochę o mnie, ale głównie o tobie. Chciałam, żeby
dał ci szansę na szczęście i wtedy odesłał mnie na Ziemię.
Tylko nie wszystko poszło tak,
jak
powinno. – Westchnęła głośno. – Mishaja chciała wymazać mi
pamięć, ale udało mi się ukryć w... nawet nie wiem gdzie, ale
było tam pięknie.
–
Atman,
to miejsce ludzkiego jestestwa, część najgłębiej ukryta w
człowieku. Nawet anioł się tam nie dostanie.
–
Więc
sam widzisz, tam mnie nie dosięgła, ale wsadziła we mnie cząstkę
Samaela, który niestety do mnie dotarł i próbował zniszczyć. –
Poruszyła się niespokojnie na to wspomnienie, ale nie przerwała
wyjaśnień. – Później Mishaja zostawiła mnie na pustyni, żebym
umarła i pewnie tak by się stało, gdyby nie Wasi. Ona mnie
znalazła.
–
I
nadała imię Erimia, co znaczy pustynia.
–
Tak.
– Uśmiechnęła się szeroko, bo doskonale widziała zmianę w
Lucyferze. Łączył fakty ze sobą i zaczynał jej wierzyć. –
Znalazłam sposób, żeby dotrzeć do mojego nowego ja. – Odwróciła
rękę znamieniem ku górze. – Dzięki temu popychałam siebie ku
tobie, no i dobrym decyzjom, bo muszę przyznać, że po spotkaniu z
Mishają nie miałam pojęcia o czymkolwiek. Znaczy się, nowa ja nic
nie widziała, ja ja wiedziałam wszystko... Ech... Czy to ma sens?
–
Ma.
– Pogładził ją czule po policzku, nie odrywając wzroku od jej
twarzy. – Teraz już wszystko ma sens.
Na początek zgłaszam reklamację: właśnie przeczytałam wszystko, co napisałaś zarówno tu, jak i na innych blogach, i czuję niedosyt. Proszę nowy rozdział… gdziekolwiek! ^^ Chyba że powędruję do Twojego pierwszego opowiadania, tego o Alice i Jasperze, bo też je kojarzę :V
OdpowiedzUsuńUśmiechałam się jak głupia od samego początku tej notki. Wróciła! <3 Aksel (chyba już mogę ją tak nazywać?) mnie zadziwia tą radością, którą zaraża wszystkich wokół. To, jak zwracała się do demonów, a później samego Lucyfera, również było cudowne. No i Theo ucieszył się na jej widok :D Jedynie Lucyfer niedowierzał, ale to chyba naturalne – w końcu pragnął tego tak bardzo, że pozwolenie sobie na nadzieję, było bolesne.
Nie jestem zaskoczona, że na początku nie uwierzył i szukało podstępu – i to nawet ze strony Ojca. Cóż, ten mu ją oddał… Ciekawe czy to jakkolwiek zmieni myślenie Lucyfera, chociaż na to raczej trzeba czasu. Rozbawił mnie sposób, w jaki Aksel ustawiała upadłego do pionu. Duszenie było nieuprzejme, tak… ^^ Ważne, że wszystko się wyjaśniło, a oni w końcu są razem, przynajmniej na razie. Pytanie, co będzie dalej, ale na razie niech się cieszą *-*
Weny! Ja na razie się odmeldowuję, posiedzieć nad Alyssą. Tak więc do następnego ^^
Nessa.