wtorek, 23 maja 2017

- 3.5 -

Zamrugała kilka razy, chcąc przyzwyczaić się do panującego wokół niej półmroku. Nie poznawała pomieszczenia, w którym się aktualnie znajdowała, ale to w sumie nie miało dla niej najmniejszego znaczenia. Podniosła się do pozycji siedzącej, a atłasowy materiał zsunął się z niej z cichym szelestem. Jej wzrok sam powędrował do wnętrza lewego nadgarstka. Pogładziła delikatnie skórę, a na jej usta wypłynął delikatny uśmiech.
Odgarnęła do tyłu długie włosy i spojrzała przed siebie, wprost na kominek, w którym wesoło tańczyły płomienie. Blask ognia odbijał się od surowych ścian, tworząc na nich tajemnicze cienie. Zsunęła stopy na chłodną posadzkę, którą tworzyły duże, kamienne płyty, a gdy podniosła się z posłania, jak na zawołanie zapłonęły pochodnie przytwierdzone gdzieniegdzie do ścian. Powoli przesunęła się wzdłuż łóżka, przeciągając palcami po miękkiej pościeli.
Zdecydowanie nigdy tutaj nie była. Komnata nie należała do niej, tak samo jak suknia opadająca do samej ziemi, którą miała na sobie. Jedynie mogła się domyślać, kto za tym wszystkim stał, a na samo wspomnienie jego imienia po plecach przebiegał jej przyjemny dreszcz.
Odwróciła się w stronę drzwi i ruszyła ku nim leniwym krokiem. Gdy stanęła tuż przed drewnianą powierzchnią, a jej dłoń zawisła zaledwie kilka centymetrów nad żeliwną klamką, serce delikatnie przyspieszyło swój bieg. Z sekundy na sekundę podekscytowanie w niej rosło, a potrzeba znalezienia Lucyfera stawała się coraz silniejsza. Co prawda mogła go wezwać, ale to wydawało jej się niewłaściwe. Chciała sama go odnaleźć i opowiedzieć o tym wszystkim, co przeżyła, co wiedziała. Mimo że nadal to wszystko wydawało jej się co najmniej absurdalne i tak bardzo nierealne, że momentami sama miała wątpliwości odnośnie własnego zdrowia psychicznego, to wątpliwości szybko mijały, zastąpione przez stuprocentową pewność. On istniał.
Otworzyła drzwi, a podmuch zimnego powietrza przyprawił ją o gęsią skórkę. Uśmiechnęła się delikatnie do dwóch mężczyzn, którzy najwidoczniej jej pilnowali, a wnosząc po ich minach, nie spodziewali się, że ona wyjdzie z komnaty.
Nie zważając na ich pytające spojrzenia, zamknęła za sobą drzwi, a gdy chciała ruszyć ciemnym korytarzem, jeden z nich chwycił ją za ramię. Uścisk nie był mocny, wręcz przeciwnie, był bardzo subtelny, ale i tak spojrzała ze zdziwieniem na palce oplatające jej rękę.
Przepraszam. – Mężczyzna szybko się zreflektował i zabrał dłoń, w zamian zastępując jej drogę. – Pójdę po szefa, a ty lepiej, żebyś tu została.
Niby dlaczego? – rzuciła lekkim, niemal zaczepnym tonem, a uśmiech znów błąkał się na jej ustach, czym zdecydowanie wprowadziła w konsternację obu mężczyzn.
Tu nie jest bezpiecznie dla kogoś...
Innego niż demon? – przerwała blondynowi, który dotychczas stał za jej plecami. Spojrzała na niego przez ramię, a on tylko jej przytaknął. – Potrafię się przed wami bronić, a Lucyfera znajdę sama.
Nie czekając na ich reakcję, ruszyła przed siebie. Tym razem piekielne korytarze wydały jej się inne, jakby przyjaźniejsze, choć panującego w nich chłodu nie potrafiła tak po prostu zignorować. Czuła, jak przylegał do jej skóry, ale nie zabierał jej własnego ciepła. Doświadczenie zdecydowanie należało do tych niezwykłych, chociaż wszystko, co wiązało się z aniołami czy też demonami takie było. I dopiero teraz zaczęła to dostrzegać, a co najważniejsze – w pełni akceptować. Może i urodziła się człowiekiem, ale doskonale zdawała sobie sprawę, że przestała stanowić w pełni ludzką istotę.
Pogrążona we własnych myślach, nawet nie zwracała uwagi na to, dokąd idzie. Nogi same ją niosły, zupełnie jakby znała to miejsce na pamięć z jego każdym, najmniejszym zakamarkiem. Szła pewnie przed siebie i nawet na sekundę nie zawahała się, gdy miała skręcić w któryś z bocznych korytarzy. Materiał sukni szeleścił przy każdym kroku i zdawał się być jedynym dźwiękiem, który towarzyszył jej podczas wędrówki po piekielnym labiryncie. Nawet nagle zapalające się pochodnie, które przytwierdzono do ścian, nie wydawały z siebie choćby najcichszego szmeru.
Zatrzymała się przed wielkimi drzwiami z połyskującego, ciemnego drewna. Uniosła dłoń, chcąc je pchnąć, ale nim jej opuszki dotknęły powierzchni, ta się sama odsunęła, wpuszczając ją do środka.
Zrobiła kilka nieśmiałych kroków do przodu, jakby w obawie, że jej nadzieje okażą się płonne. Tak bardzo chciała go zobaczyć, przekonać się, że teraz wszystko się ułoży.
Wstrzymała oddech, gdy w pomieszczeniu wszyscy zamilkli, a kilka par oczu wpatrywało się wprost w nią. Ale ona nie zwracała uwagi na nich wszystkich, ją interesowała tylko jedna osoba, która w równym stopniu co pozostali była zaskoczona jej widokiem.
Gdy ich spojrzenia się skrzyżowały, znów zaczęła oddychać, a na ustach pojawił się lekki, niemal niezauważalny uśmiech. Nie wiedziała, czy on to zauważył, czy poczuł radość z faktu, że się obudziła, ale w jego oczach coś się zmieniło. Granatowa barwa tęczówek przyjęła cieplejszy odcień, w którym mogłaby zatonąć.
Wyjdźcie. – Jedno słowo, mimo że wypowiedziane spokojnym głosem, w zalegającej ciszy wydało się głośnym rozkazem.
Wszyscy pośpiesznie ruszyli do wyjścia, nie odważając się na niepotrzebną zwłokę. Tylko Theodor szedł powoli z uśmiechem, nie spuszczając wzroku z kobiety. Zupełnie jakby wiedział, po co przyszła i kim była, a co najistotniejsze, jakby jej obecność go cieszyła. Gdy ją mijał, skinął jej lekko, co odwzajemniła z szerokim uśmiechem.
W końcu usłyszała trzask zamykanych drzwi, co znaczyło tyle, że została sama z Lucyferem. Zaplotła przed sobą dłonie i podniosła na niego wzrok. Próbowała odgadnąć, co on tak właściwie myśli. Mógł czuć się zdezorientowany, co do tego nie miała żadnych wątpliwości, niemniej w tym momencie jego zachowanie wywoływało u niej rozbawienie. Zakłopotany Książę Ciemności nie należał do częstych zjawisk.
Cześć. – Uśmiechnęła się delikatnie i zrobiła krok w stronę mężczyzny, który wpatrywał się w nią bez mrugnięcia. – Znajdziesz dla mnie chwilę?
Wiesz, kim jestem? – zapytał od niechcenia, ale pojedyncza nuta przy ostatnim słowie, zdradziła jego zdenerwowanie.
Och, tak. – Ochoczo przytaknęła, po czym przesunęła się kawałek do przodu. – Wiem, kim jesteś. I w końcu wiem, kim ja jestem, a przede wszystkim dlaczego. – Zamilkła na kilka sekund, a gdy znów się odezwała, uśmiechała się szeroko. – Teraz wszystko jest prostsze. Znacznie więcej rozumiem.
Ale ja chyba nadal nie. – Lucyfer oparł się o stół, a dłonie schował w kieszeniach spodni. – Wezwałaś mnie, gdy Mishaja cię zaatakowała. Mogłaś zawołać Michała.
Dlaczego miałabym wzywać Michała? – Zmrużyła oczy, zastanawiając się nad własnym pytaniem, a gdy dotarł do niej sens słów Lucyfera, pokręciła energicznie głową. Z cichym śmiechem pokonała odległość dzielącą ją od mężczyzny, a gdy zatrzymała się tuż przed nim, położyła dłonie na jego policzkach, po czym wspięła się na palce i, zanim zareagował, złożyła delikatny pocałunek na jego ustach. – Bardzo długo na to czekałam.
Aksel? – wyszeptał z niedowierzaniem. – Jak to możliwe? Przecież umarłaś.
Chcesz teraz o tym rozmawiać? – Uniosła jedną brew w górę, po czym odgarnęła włosy do tyłu i się odsunęła. – Dobrze. Więc od czego zacząć? Może od tego, że bardzo nieładnie się zachowałeś, gdy przyszłam do ciebie i chciałeś mnie udusić. – Przyłożyła na moment dłonie do szyi. – A to całe skanowanie głowy jest strasznie nieprzyjemne. Liczę, że mi to wynagrodzisz.
To nie byłaś ty.
Nie byłam ja? – Skrzyżowała ręce na piersi. – Oczywiście, że to byłam ja. I czym prędzej to zaakceptujesz i przyznasz się, że zachowywałeś się jak palant wobec swojej ukochanej, tym prędzej zakończymy rozmowę i przejdziemy do przyjemniejszej części tego spotkania.
Lucyfer otworzył usta, ale po chwili je zamknął. Dotychczasowe napięcie opuściło jego ciało, pozostawiając czystą dezorientację i niedowierzanie. Z jednej strony chciał jej tak po prostu uwierzyć, ale z drugiej nadal czuł wątpliwości, które kazały mu mieć się na baczności.
Skąd mam wiedzieć, że ty to naprawdę, Aksel? Że to nie jakiś kolejny żart Ojca?
Och, aniele małej wiary. – Radosny śmiech rozniósł się po sali, a ona znów stanęła tuż przed mężczyzną. – Gdy zginęłam, przeniosłam się do pewnego miejsca, jakby powstałego z mgły, a może chmur... Ale to nie jest teraz istotne...
Spotkał się z tobą? – zapytał zszokowany, ale nawet nie drgnął, gdy przytaknęła. – Czego chciał?
Zaraz czego chciał... – Aksel przewróciła teatralnie oczami. – Rozmawialiśmy trochę o mnie, ale głównie o tobie. Chciałam, żeby dał ci szansę na szczęście i wtedy odesłał mnie na Ziemię. Tylko nie wszystko poszło tak, jak powinno. – Westchnęła głośno. – Mishaja chciała wymazać mi pamięć, ale udało mi się ukryć w... nawet nie wiem gdzie, ale było tam pięknie.
Atman, to miejsce ludzkiego jestestwa, część najgłębiej ukryta w człowieku. Nawet anioł się tam nie dostanie.
Więc sam widzisz, tam mnie nie dosięgła, ale wsadziła we mnie cząstkę Samaela, który niestety do mnie dotarł i próbował zniszczyć. – Poruszyła się niespokojnie na to wspomnienie, ale nie przerwała wyjaśnień. – Później Mishaja zostawiła mnie na pustyni, żebym umarła i pewnie tak by się stało, gdyby nie Wasi. Ona mnie znalazła.
I nadała imię Erimia, co znaczy pustynia.
Tak. – Uśmiechnęła się szeroko, bo doskonale widziała zmianę w Lucyferze. Łączył fakty ze sobą i zaczynał jej wierzyć. – Znalazłam sposób, żeby dotrzeć do mojego nowego ja. – Odwróciła rękę znamieniem ku górze. – Dzięki temu popychałam siebie ku tobie, no i dobrym decyzjom, bo muszę przyznać, że po spotkaniu z Mishają nie miałam pojęcia o czymkolwiek. Znaczy się, nowa ja nic nie widziała, ja ja wiedziałam wszystko... Ech... Czy to ma sens?
Ma. – Pogładził ją czule po policzku, nie odrywając wzroku od jej twarzy. – Teraz już wszystko ma sens.

1 komentarz:

  1. Na początek zgłaszam reklamację: właśnie przeczytałam wszystko, co napisałaś zarówno tu, jak i na innych blogach, i czuję niedosyt. Proszę nowy rozdział… gdziekolwiek! ^^ Chyba że powędruję do Twojego pierwszego opowiadania, tego o Alice i Jasperze, bo też je kojarzę :V
    Uśmiechałam się jak głupia od samego początku tej notki. Wróciła! <3 Aksel (chyba już mogę ją tak nazywać?) mnie zadziwia tą radością, którą zaraża wszystkich wokół. To, jak zwracała się do demonów, a później samego Lucyfera, również było cudowne. No i Theo ucieszył się na jej widok :D Jedynie Lucyfer niedowierzał, ale to chyba naturalne – w końcu pragnął tego tak bardzo, że pozwolenie sobie na nadzieję, było bolesne.
    Nie jestem zaskoczona, że na początku nie uwierzył i szukało podstępu – i to nawet ze strony Ojca. Cóż, ten mu ją oddał… Ciekawe czy to jakkolwiek zmieni myślenie Lucyfera, chociaż na to raczej trzeba czasu. Rozbawił mnie sposób, w jaki Aksel ustawiała upadłego do pionu. Duszenie było nieuprzejme, tak… ^^ Ważne, że wszystko się wyjaśniło, a oni w końcu są razem, przynajmniej na razie. Pytanie, co będzie dalej, ale na razie niech się cieszą *-*
    Weny! Ja na razie się odmeldowuję, posiedzieć nad Alyssą. Tak więc do następnego ^^

    Nessa.

    OdpowiedzUsuń